"Mój szef. Mój AS 2 i pół". Rozdział 3

7.4K 362 47
                                    

– Tośka, ratuj. Jan oszalał! – Chodzę po balkonie tam i z powrotem ze słuchawką przy uchu i marzę o tym, żeby zapalić. Zaciągnąć się chociaż raz i ukoić nerwy. Ale, kurna, nie mogę. Bo dziecko. Dziecko, które jeszcze się nie urodziło, a już sieje zamęt w moim, w naszym życiu!

– Spokojnie. Wdech, wydech i mów jaśniej.

– Odwaliło mu. Dzisiaj miał mieć rozmowę w sprawie awansu. Nie spał z tego powodu pół nocy. Wyszedł do pracy tak jak zwykle, po czym wrócił do domu o piętnastej, przywiózł ze sobą pół marketu budowlanego i od dwóch godzin wnoszą z Tadeo wszystko na górę. Słowem się do mnie nie odezwał. Pytam go: „jak zebranie?". Cisza. „Jak się czujesz?". Nic. „Co to za rzeczy?". Zero odpowiedzi. Tadeo wzrusza tylko bezradnie ramionami. Jan kazał nosić, to nosi.

– Co nosi?

– Wszystko. Nowy kran, kibel, umywalkę, okap kuchenny, farby, jakieś zaprawy, szpachle, pędzle, wałki, folię malarską, zasłony, dywan... Mieliśmy szukać nowego mieszkania po spotkaniu z zarządem, tymczasem on...

– Będzie wił gniazdo w obecnym – dopowiada Tośka.

– Jakie znowu gniazdo? Jan to nie bocian.

– Najwyraźniej ma równie silny instynkt gniazdowania, co on. Pod koniec ciąży u niektórych kobiet pojawia się syndrom wicia gniazda. Remontują, sprzątają, meblują, szykują mieszkanie na przybycie dziecka. Widocznie u Jana wystąpił za wcześnie. Taki ptasi falstart.

– Kolejny syndrom? Ile on ich jeszcze może mieć?

– Gdy tylko się ujawnił z Aspergerem, uprzedzałam cię, że w stresujących sytuacjach mogą pojawiać się u niego różne dziwactwa. I tak nie jest źle. Lepszy taki facet, co się ciążą przejmuje, niż ten, co dezerteruje – chichocze.

– Wiesz, że właśnie porównałaś związek z ciężarną do służby wojskowej?

– Tylko taki rym przyszedł mi do głowy. Ale coś w tym jest – śmieje się. – Maryś, wyluzuj. Myślę, że nic niepokojącego się nie dzieje.

– Jestem odmiennego zdania. – Opadam ciężko na krzesło. – To dopiero początek ciąży. To ja jestem kobietą, więc to ja powinnam wić gniazdo, nie on. Jan już spełnił swoją bocianią rolę: przyniósł mi cholerne dziecko! Niech teraz idzie sobie łapać żaby w pobliskiej sadzawce, żeby wykarmić rodzinę.

– Hm. Nie chcę krakać, ale może dlatego wziął się za wicie gniazda właśnie dzisiaj, bo nie znalazł żab w pobliskiej sadzawce.

– Myślisz, że rozmowa z zarządem nie poszła po jego myśli?

– Jest to prawdopodobne.

Jasna cholera, ona może mieć rację. Zaglądam przez okno balkonowe do wnętrza mieszkania. Jan właśnie przesuwa kanapę ze środka salonu pod ścianę. Pot leci mu z czoła, koszula rozpięta do połowy piersi, rękawy podwinięte do łokci, krawat rzucony na stół. Amok w oczach, włosy rozczochrane, zęby zaciśnięte. Boże Wszechmogący. Jan nie dostał awansu, i zgłupiał!

– Co mam robić?

– Nic. Daj mu czas. Będzie gotowy, to sam z tobą porozmawia.

– A może powinien pogadać z jakimś mężczyzną? O, na przykład z twoim Radkiem? Wiesz, jak facet z facetem, jak ojciec z przyszłym ojcem. Może twój mąż mu pomoże.

Tośka wybucha śmiechem.

– Maryś, Radek to nawet nie potrafi pieluchy zmienić. Moja ciąża była dla niego równie wielkim przeżyciem jak katar sienny. Mój, nie jego. Na początku byłam na niego wściekła, ale w końcu odpuściłam. Nie każdy mężczyzna jest stworzony do roli ojca.

– Nic nie mówiłaś.

– Mówiłam, ale nie słuchałaś. Żyłaś wtedy w innym świecie. Dla ciebie ciąża była abstrakcją. Gdy tylko poruszałam kwestię macierzyństwa robiłaś kwaśną minę i uciekałaś w inny temat. Byłaś przekonana, że to nigdy cię nie spotka.

Analizuję jej słowa, przywołuję w pamięci nasze rozmowy i dociera do mnie, że ma rację.

– Podła ze mnie przyjaciółka. Przepraszam.

– Wybaczam. Masz za swoje, i to podwójnie – śmieje się.

– Bardzo zabawne. Swoją ciążę jakoś zniosę. Ale Jana... To staje się powoli męczące. Przedwczoraj musiałam kłamać mu w żywe oczy, że wcale nie pracuję tylko chodzę na długie spacery.

– Nie chce żebyś pracowała?

– Uważa, że farby do drewna szkodzą dziecku. Zgodziłam się z nim i zaczęłam używać ekologicznych.

– Słusznie. Poszłaś na kompromis.

– Którego on najwyraźniej nie docenił, bo następnego dnia stwierdził, że moja praca stresuje płód.

– Co? Jak niby?

– Terminy ustalone z klientami. Deadliny. Pośpiech.

– I tak faktycznie jest?

– Nic z tych rzeczy. Pełen luz. Zaplanowałam sobie na czas ciąży mniejszą liczbę zleceń. Nie chciałam zupełnie rezygnować z pracy, bo czuję się świetnie. Chyba bym oszalała gdybym musiała siedzieć bezczynnie w domu całymi dniami.

– Czyli ukrywasz przed Janem, że pracujesz?

– Tak. I to nie jest normalne. Mam wrażenie, że on jest przerażony – ciążą, tym, że zostanie ojcem, że nie da sobie rady. Ma tonę podręczników medycznych i poradników na temat rodzicielstwa. Ale to tylko teoria. Myślę, że przydałaby mu się jakaś praktyczna wiedza, która go uspokoi. Rozmowa z kimś doświadczonym, kto ma już ten etap za sobą. Może powinnam go wysłać do jakiegoś psychologa? Znasz kogoś godnego polecenia?

– Przecież on nie pójdzie do psychologa. To nie ten typ, co się zwierza.

– Racja. Jak mam w takim razie do niego dotrzeć? Kojarzysz jakiegoś ogarniętego ojca?

– Może blog ojciec?

– Kto?

– Facet prowadzi bloga w Internecie i udziela się w social mediach. Opisuje życie z perspektywy ojca. Podejrzewam, że treści zawarte na blogu będą dla was bardziej przydatne już na etapie wychowania dziecka, ale jak Jan sobie teraz poczyta, to może go ta praktyczna wiedza i męskie podejście do sprawy rodzicielstwa nieco uspokoją. Tym bardziej, że artykuły pisane są lekkim językiem i często zawierają dawkę humoru.

– Którego Jan i tak najpewniej nie zrozumie.

– Ale nie zaszkodzi spróbować. Poczytaj sobie tego bloga w wolnej chwili, powybieraj ciekawsze artykuły i podeślij Janowi linki. Może punkt widzenia innego mężczyzny zmieni odrobinę jego pesymistyczne nastawienie, a wy będziecie mieli temat do rozmów.

No to czytam, podczas gdy Jan bawi się w Szelągowską. Kreuje przed Tadeo wizję metamorfozy apartamentu. Wszystkie ściany do odświeżenia, należy wymienić armaturę na nową, w salonie zostanie wydzielony kącik zegarmistrzowski, a dotychczasowy gabinet stanie się pokoikiem dziecięcym. Roboty w chuj. Wynajęcie ekipy remontowej odpada, bo nie będą mu się tu obcy ludzie po mieszkaniu pałętać.

Pod wieczór Jan słabnie, jego zapał stygnie, wzrok ma smętny, widzę, że jest zmęczony, ten dzień musiał dać mu solidnie w kość.

– To tyle na dzisiaj – rzuca w stronę Tadeo i wycofuje się w bezpieczne miejsce do swojego gabinetu.

Nie żeby Tadeospodziewał się po nim jakiegoś: „dziękuję za pomoc" lub „do widzenia", ale Janmógłby chociaż pożegnać się jak trzeba. Robię, więc to za niego – daję Tadeobuziaka w policzek, obserwując kątem oka pochyloną sylwetkę i człapiący chódJana. Nie jest dobrze. To nie jego krok, nie jego postawa – zazwyczajwyprostowany, podążający przed siebie sprężyście i pewnie, teraz wygląda jakbymu przybyło z pięćdziesiąt lat. Pacjent geriatrii, jak Boga kocham. Jak takdalej pójdzie, to mi facet zemrze przed narodzinami dziecka, a jeśli nawetdożyje tego wielkiego dnia, to uznają go na porodówce za pradziadka, a nie ojcanoworodka lub przykleją mi łatkę chciwej puszczalskiej, która zrobiła sobiedziecko ze starym prykiem dla kasy. 

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz