"Mój szef. Mój AS". Rozdział 7

13.8K 640 97
                                    

Budzą mnie dreszcze. I to nie jakaś tam gęsia skórka na ramionach, ale porządne telepanie z zimna na całym ciele. Uchylam powieki, wokół ciemno, jedynie blask gabinetowej lampy oświetla sylwetkę Jana siedzącego nad komputerem przy biurku. Dzieli nas kilka metrów, mimo to czuję wyraźnie jego zapach jakby był tuż obok mnie. Przeszywa mnie kolejny dreszcz, obejmuję się ramionami i reflektuję, że jestem przykryta marynarką. To stąd ten zapach. Jaki kochany ten mój Janek. Przykrył mnie, kiedy spałam, choć przecież istniało śmiertelne niebezpieczeństwo, że szykowny materiał się pogniecie.

- Cześć. Dziękuję, że mnie przykryłeś - odzywam się zachrypniętym głosem i czuję drapanie w gardle.

- Dobry wieczór. Proszę bardzo.

- Dobry wieczór? Która jest godzina?

- Dziewiętnasta dwadzieścia siedem.

- O matko. Ale mnie... - Uwaga! Kicham! - A psik! Zmogło.

- Na zdrowie.

- Wątpię. Coś mnie bierze. - I tak cud, że mnie wcześniej nie wzięło, po tym jak biegałam w wigilijny wieczór po mrozie bez majtek.

Jan podnosi na mnie wzrok.

- Bierze?

- Jakieś przeziębie... A psik! - Odruchowo zakrywam usta kocem i w tej samej chwili orientuję się, że to przecież nie jest żaden pieprzony koc, tylko marynarka! Zerkam na mankiet, a tam długi, lepki smark. Ups. Podnoszę wzrok na Jana. Na jego twarzy maluje się autentyczny ból. - Nic się nie martw. Wrzucę ją do pralki i będzie jak... A... A... A psik!!! Jak nowa.

- Wrzucisz do czego? - Momentalnie boleść na jego twarzy przeistacza się w przerażenie. Wpatruje się we mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie wyznała, że jestem transwestytą i półtora roku temu przeszłam operację zmiany płci.

- Do pralki? - odpowiadam już mniej pewnie, na co Jan zaprzecza powolnie głową.

- Nie. - Jego przerażenie zostaje wyparte przez karcące spojrzenie.

Oj tam, oj tam. Skąd niby mam wiedzieć jak się pierze garnitury? Czy wyglądam na praczkę?

- Czyli chemicznie? - poprawiam się. Odpowiada mi pojedyncze skinienie głową. - W takim razie jutro z samego rana oddam twoją marynarkę do pralni chemicznej. U mnie w dzielnicy na pewno jakaś się znajdzie. - Na samą myśl, że miałabym jutro skoro świt biegać w poszukiwaniu pralni przeszywa mnie kolejny zimny dreszcz.

- Sam się tym zajmę. Korzystam ze sprawdzonego miejsca.

Chwała Bogu.

- Jesteś pewien?

- Tak.

- W porządku. Przyda mi się poranek w łóżku, naprawdę czuję się niewyraźnie. - Jan przygląda mi się uważnie. Mruży oczy. Przechyla lekko głowę. Podejrzewam, że analizuje dogłębnie znaczenia słowa „niewyraźnie". - Chodziło mi o to, że czuję się przeziębiona - doprecyzowuję.

Na jego twarzy pojawia się wyraz zrozumienia.

- To idealnie się składa - oświadcza.

- Słucham?

- Zaznaczam w bazie, że zostanie dostarczone zwolnienie lekarskie trwające do dnia rozwiązania umowy o pracę. - Przenosi wzrok na monitor i kilka myszką.

- Yyy... Co? - Boże, naprawdę jest ze mną kiepsko. Mam omamy słuchowe. Może to jakiś wirus, który atakuje ucho środkowe? - Jan, o czym ty mówisz?

- W wyniku analizy wydarzeń z dzisiejszego dnia poleciłem kadrom przygotowanie dla ciebie rozwiązania umowy o pracę za porozumieniem stron z dniem trzydziestego pierwszego stycznia. Ponieważ nie przysługuje ci płatny urlop, uznaję, że najlepszym wyjściem będzie zwolnienie lekarskie. Nie życzyłaś sobie żebym inwestował w twoją firmę, jednak biorąc pod uwagę twoją aktualną sytuację finansową, plan biznesowy i niższe wynagrodzenie za pracę podczas choroby, proponuję pożyczkę brakującej kwoty na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Możesz oddawać mi ją sukcesywnie w nieoprocentowanych ratach wraz z pojawieniem się pierwszych zysków.

Siedzę jak zamurowana. To się nie dzieje naprawdę. Szczypię się w rękę, żeby zweryfikować czy oby na pewno już się obudziłam, ale wygląda na to, że to nie jest żaden sen.

- Ty jesteś jakiś niepoważny - wyrzucam z siebie.

- Skąd ten wniosek?

- Bo to jakiś absurd. Mój biznes, to moja sprawa. Sama zdecyduję o tym, kiedy go rozpocznę i skąd wezmę środki finansowe na jego prowadzenie. Nie możesz stanowić o moim życiu. Przecież dopiero, co ustaliliśmy plan działania i uzgodniliśmy, że staramy się o moje przeniesienie w najbliższym tygodniu do departamentu rozwoju, w którym będę pracować do lutego. To niecały miesiąc.

- Zmieniłem zdanie.

- Zmieniłeś zdanie? - Czuję, że zaczyna się we mnie gotować. - I nie uważasz, że powinieneś wpierw to ze mną omówić?

- Omawiam. Teraz.

Noż, kurwa, zaraz go trzepnę.

- Ty niczego ze mną nie omawiasz, Janie! Ty mnie informujesz, że coś postanowiłeś, że coś zdecydowałeś i to w mojej sprawie! - Podnoszę głos. Drapie mnie nieprzyjemnie w gardle, ale mam to gdzieś. Jestem naprawdę wkurzona.

- To jest najlepsze rozwiązanie w obecnej sytuacji. Nie możemy pracować w tym samym budynku.

- Dlaczego?!

- Bo nie mogę się przez ciebie skupić, Mario. Spędziłem dzisiaj łącznie pięć godzin i dwadzieścia siedem minut na szukaniu ciebie po biurze, opatrywaniu twojego kolana, uprawianiu z tobą seksu, rozmawianiu o moim ojcu i zastanawianiu się nad tym, co zrobić, żeby o tobie nie myśleć w godzinach pracy. Nie mogę sobie pozwolić na taką niesubordynację. Zarząd patrzy mi na ręce, żąda cotygodniowych raportów, sprawdza i weryfikuje, czy wywiązuję się ze swoich obowiązków i czy jestem odpowiednim kandydatem na stanowisko wiceprezesa. Codziennie mam określony plan działań do wykonania. Zarządzam setką pracowników, z czego sześćdziesiąt siedem procent z nich nie potrafi wykonać sprawnie połowy zadań, które im powierzam. Prócz tego, średnio dwa razy w miesiącu, pojawiają się nagłe spotkania z klientami, niezwłoczne podpisywanie umów, nieoczekiwane kontrole, priorytetowe konferencje, konieczne zebrania z zarządem. To wszystko jest wystarczająco stresujące. Nie potrzebuję w godzinach pracy dodatkowych bodźców, erotycznych stymulacji, czegokolwiek, co będzie odciągać moją uwagę od spraw naprawdę ważnych i pilnych. Kiedy nie byliśmy razem, potrafiłem zachować dystans. Twoja obecność, choć rozpraszająca, nie wytrącała mnie aż tak z rytmu pracy. Odkąd jesteśmy razem, nie potrafię się w pełni skoncentrować, ani kontrolować popędu seksualnego. Nie odpowiada mi ten stan. Dzisiejszy dzień miał być dniem próby. Mimo skutecznie zaplanowanej taktyki okazał się katastrofą. Nie widzę żadnych logicznych przesłanek ku temu, by ciągnąć dalej naszą relację służbową, stąd podjęta przeze mnie decyzja. Spakuj, proszę, swoje rzeczy. Za trzydzieści pięć minut skończę pracę, to odwiozę cię do domu.

Wpatruję się w niego z otwartymi ustami i nie mogę wymówić ani jednego słowa. Dosłownie. Odebrało mi mowę. A Bóg mi świadkiem, mam ułożoną taką soczystą wiązankę epitetów w głowie, że przebija ona bluzgi dziesięciu patusów z najbardziej obszczanej bramy w mieście. Aż się trzęsę żeby wykrzyczeć Janowi jakim to jest bezdusznym fiutem, pieprzonym egoistą, skrzywionym formalistą, sztywnym draniem i bezlitosnym gburem, ale coś mnie blokuje. W gardle kamień, twarz mnie pali, krew to lawa, serce tłucze się między żebrami, przed oczami czarne plamy.

Wstaję powolnie z fotela niczym zombi. Jestem odrętwiała. Bolą mnie wszystkie mięśnie. Marynarka zsuwa się z moich nagich nóg na podłogę. Sięgam ociężałą ręką po torbę z zakupami i wrzucam do niej buty, rajtuzy, spódnicę, torebkę, po czym zakładam majtki...

- Puste pudło znajduje się w pokoju socjalnym. Pomogę ci znieść wszystkodo auta kiedy skończę. - Dobiega mnie beznamiętny głos Jana.

Chcę mu odpowiedzieć, że puste pudło to ma zamiast serca, a jedyną osobą, z nas dwojga, która potrzebuje pomocy, i to w postaci gruntownej terapii poznawczo-behawioralnej, jest on sam. Nie mam jednak nawet siły otworzyć ust. Zamiast tego spoglądam mu w oczy, unoszę rękę, i jak przystało na dorosłą kobietę na poziomie, pokazuję mu środkowy palec.

Odwracam się na pięcie i wychodzę bez słowa.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz