Rozdział 22 - powieść NEW

36.7K 954 139
                                    

Odwracam się z walącym sercem. Jasna cholera, przecież mam dni płodne i właśnie dałam się wypełnić ejakulatem swojego szefa.

Maryśka, ty tępa, bezmyślna cipo!

Jan podciąga bokserki, a ja dopiero teraz widzę jego penisa po raz pierwszy. I mimowolnie rozdziawiam usta. Oho ho. To mi się trafiło. Nie dziwne, że przeżyłam orgazm życia. Naprawdę jest wielki i gruby, choć nie jest już we wzwodzie.

Nie jest we wzwodzie, bo cię wypełnił swoją spermą, oślico!

O Boże. Muszę wziąć tabletkę „po", ale skąd? Przecież dzisiaj Wigilia, jutro pierwszy dzień świąt. Kurwa.

– Dlaczego się nie zabezpieczyłeś?

– To samo pytanie mógłbym zadać tobie. Bierzesz tabletki?

– Nie.

– Czyli nikogo nie masz – stwierdza z satysfakcją i zapina klamrę od paska.

– Mogę zajść w ciążę, a ty wypytujesz mnie o to, czy kogoś mam?

– Nie zajdziesz w ciążę – mówi z taką pewnością, jakby podawał wynik dodawania dwa do dwóch. – Poza tym wcale cię nie wypytuję, tylko się upewniam. Wolałbym, żebyś nie była typem kobiety, która zdradza swojego mężczyznę. Nie toleruję zdrady. – Sięga po krawat z podłogi, odwraca się przodem do okna i unosi kołnierzyk koszuli.

Z niedowierzaniem patrzę, jak wiąże krawat. Starannie, dokładnie, sprawnie. Chodząca perfekcja. Jest taki, taki... wkurwiająco janowy.

Boże, czy ja właśnie użyłam jego imienia w formie przymiotnika? Porządnie mnie trzepnęło. To przez oksytocynę. Cholerne hormony. To one są winowajcą, to przez nie zupełnie się zapomniałam, pozwoliłam Janowi posuwać się bez zabezpieczenia.

Pieprzyłam się z szefem bez gumki! Do głowy przychodzi mi jeden powód, dla którego miałabym nie zajść w ciążę podczas owulacji – Engler jest bezpłodny.

Śledzę zwinne ruchy jego palców, gdy zawiązuje węzeł, a po nim drugi. Jest skupiony, ale też odprężony. Jego rysy twarzy są łagodniejsze niż zwykle. Cholerka, przystojny z niego facet, ładne by miał dzieci. Mężczyzna, który nie jest w stanie spłodzić potomstwa, na pewno w głębi swego ego odbiera to jako życiową porażkę. Żyje ze świadomością, że strzela ślepakami. Lwica leży z rozłożonymi nogami, a on, król dżungli, nie zapewni kontynuacji swoim zajebistym genom.

Robi mi się go szkoda. A może niepotrzebnie? Może się mylę? Może jest drugi powód – Engler wcale nie chce mieć dzieci, przeszedł celowy zabieg wazektomii, by móc ruchać sobie swoje podwładne bez gumki.

No to mam teraz zagwozdkę. Dlaczego nie ma szans, żebym zaszła w ciążę, skoro moja pochwa została po brzegi wypełniona nasieniem?

– Masz jakieś kłopoty ze zdrowiem? – pytam wprost.

– Aktualne badania mam w komputerze na biurku. Mogę pokazać, jeśli obawiasz się, że czymś cię zaraziłem.

No tak, o tym akurat nie pomyślałam. AIDS, rzeżączka, kiła, chlamydioza, HPV, kandydoza... Mogę tak wyliczać, aż zabiją dzwony zwiastujące pasterkę.

Kuźwa, o czym ja sobie myślałam, kiedy się z nim bzykałam?

Myślałaś cipką zamiast głową, Maryśka.

– Dobrze wiedzieć. Ze mną też jest wszystko okej... – Zakładam włosy za ucho. – Ale chodziło mi bardziej o to, z jakich powodów nie zajdę w ciąże, skoro mam właśnie owulację.

Jan zatrzymuje na moment palce na krawacie, po czym rozwiązuje go nerwowym ruchem, powarkując coś pod nosem, i zaczyna wiązać na nowo.

Odjęło mu mowę czy jak? A może przemówi ludzkim głosem dopiero o północy?

– Wiem, że to nie moja sprawa, ale... – zaczynam.

– Masz rację, to nie twoja sprawa – odburkuje. – Możesz być spokojna. Nie zapłodniłem cię. – Podejmuje kolejną próbę zawiązania krawata. Zaciska przy tym szczęki tak mocno, że aż współczuję jego trzonowcom.

No dobra, chyba to mi wystarczy. Mężczyzna, który z własnej woli robi sobie wazektomię, raczej nie reaguje jak rozjuszony byk na wzmiankę o zapładnianiu.

– Po co ci właściwie ten krawat?

– Jestem w pracy.

– Nikogo tu nie ma oprócz ciebie i mnie.

– Co nie zmienia faktu, że jestem w pracy.

Jezu, co za formalista.

– Kiedy mnie pieprzyłeś, też byłeś w pracy?

Zamiera, ale tylko na sekundę. Przekłada zwinnie krawat przez pętlę, zaciąga go pod szyję, zawija kołnierzyk, po czym odwraca się, podchodzi do mnie, nachyla się nad moją twarzą i wkłada mi rękę pod spódnicę.

– Czyżbyś zapomniała, Mario, że gdy cię pieprzyłem, nie miałem na sobie krawata? – Łapie mnie za tyłek, zaciska na nim palce i całuje mnie w usta.

Kiedy jego język wsuwa się między moje wargi, gorąca fala pożądania rozchodzi się poniżej brzucha. Rany boskie, dopiero co miałam orgazm, a znów jestem podniecona.

A może chce mi się po prostu siku? Pewnie i to, i to. Palec Jana sunie do mojej cipki. Czuję łaskotanie w podbrzuszu. O tak, zdecydowanie mam pełny pęcherz. Za dużo kawy.

– Jan, muszę do toalety.

Z jego krtani wydobywa się pomruk niezadowolenia. Odsuwa się powoli, pociągając zębami za moją dolną wargę.

– Idź. Będę obok, w męskiej – odpowiada i daje mi klapsa w tyłek.

Chryste, zwariuję przez niego. Jak to możliwe, że przez cały rok ukrywał się z tym swoim powalającym erotyzmem?

Pewnie wcale się nie ukrywał, tylko wyżywał się gdzie indziej. Ale kiedy, skoro siedział w pracy po nocach, a do biura przychodził skoro świt? Snuję rozważania w drodze do łazienki. A może zapraszał tutaj prostytutki? Posuwał je przy tym oknie, dokładnie tak samo, jak mnie? Czuję ucisk między żebrami. Nie... Taki facet nie korzysta z usług dziwek. Wystarczy, że odwiedzi pierwszy lepszy bar, a laski same rozkładają przed nim nogi.

Być może Jan to mruk i gbur, ale nie oszukujmy się – jaką laskę, która ma ochotę na jednorazowy numerek, obchodzi osobowość faceta przy barze? Ma być przystojny, mieć dużego kutasa i potrafić się dobrze pieprzyć.

A Jan bezsprzecznie posiada te cechy. 

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz