"Mój szef. Mój AS 2 i pół". Rozdział 11

6.1K 345 26
                                    

– Wynocha z szafy! – Dobiega mnie poirytowany głos z sypialni. Domyślam się, że Ramzes znów zrobił sobie posłanie z janowych podkoszulków. – Na litość boską. Wszystko w kłakach. Mario, wyczesz tego cholernego kota albo własnoręcznie obedrę go ze skóry.

– Nie obedrzesz. Kochasz go. – Wstaję od stołu i myję ręce.

– Powinniśmy byli oddać go do schroniska, kiedy zaszłaś w ciążę.

– Tak, tak, tak. Koty to toksoplazmoza i całe zło tego świata. Przecież systematycznie robię mu badania. Sobie też. – Wchodzę do sypialni, gdzie mruczek już leży na łóżku i liże sobie łapy. Kładę się obok niego, przytulam go i obserwuję, jak Jan otrzepuje swój czarny T-shirt. Faktycznie, wyjątkowo dużo sierści. Przesuwam dłonią po kocim grzbiecie. O cholera, ale koteczek linieje. Jestem cała w kłakach. W wolnej chwili zadzwonię do Artiego. Może coś poradzi. Oby tylko się nie okazało, że Ramzes ma jakieś pasożyty, bo Jan nie da mu żyć (dosłownie!).

Wstaję z łóżka i podchodzę do swojej szafy, żeby się przebrać. Nie zamierzam robić babki w koszulce, do której tulił się koteczek. Nie daj Boże Janowi trafi się kawałek ciasta z kocim kłaczkiem, to przez pół dnia będzie miał odruch wymiotny i już nigdy w życiu nie tknie moich wypieków. Poza tym muszę zdjąć stanik. Fiszbiny makabrycznie mnie cisną. Chyba ciut mi się ostatnio przytyło, co nie powinno mnie wcale dziwić. Wczoraj zżarłam naraz dwadzieścia dwa cukierki Kasztanki. Jeden więcej i dostałabym szoku insulinowego. Ale walić to. Nie będę przecież głodzić dzieciaka. Póki idzie mi w cycki, nie jest źle. A brzuch i tak mi urośnie.

Ściągam bluzkę, rzucam ją na podłogę, biustonosz ląduje obok niej. Rozmasowuję piersi (o, jaka ulga!) i nagle do moich uszu dobiega odgłos wciąganego z sykiem powietrza. Domyślam się, że Jan właśnie dostrzegł bałagan, jaki zrobiłam. Już go słyszę w myślach: „Mario, po umyciu okien zamierzam zetrzeć podłogę na mokro. Jak mam to zrobić, skoro leżą na niej twoje ubrania?".

– Już sprzątam. – Ubiegam jego marudzenie. Schylam się, żeby podnieść ciuchy, a wtedy on nieoczekiwanie łapie mnie od tyłu za piersi. Momentalnie się prostuję i tym samym walę go potylicą w nos.

Słyszę chrupnięcie. Jęk. Przekleństwo.

O Boże.

Odwracam się. Jan trzyma się za nos, zabija mnie wzrokiem.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Bo złapałeś mnie za piersi.

– Nie mogę?

– Możesz. Ale się nie spodziewałam. To był odruch bezwarunkowy. Dawno mnie nie dotykałeś...

– Dwadzieścia trzy miesiące i dwanaście dni temu uderzyłaś mnie dokładnie w ten sam sposób w biurze. Musisz kontrolować odruchy – oświadcza przez zaciśnięte zęby.

Przypominam sobie tamtą sytuację, gdy Jan – wtedy jeszcze mój szef – nachylił się z propozycją spakowania moich biurowych rzeczy do pudła, ja zaś usłyszałam, że chce possać moje piersi, i niechcący przywaliłam mu potylicą w nos.

Parskam śmiechem. To były czasy.

– Dlaczego się ze mnie śmiejesz? Ja cierpię. – Porusza nosem. Krzywi się.

– Uśmiecham się do wspomnień.

– Do kogo?

– Do nikogo. Coś mi się przypomniało. – Przyglądam się jego twarzy. – Jak nos? Chyba nie jest złamany?

Naciska u nasady. Wącha powietrze. Raz. Drugi. Trzeci.

– Nie sądzę. Jednakże czuję znaczący dyskomfort przy wydechu.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz