Rozdział 3 - powieść NEW

21.4K 567 167
                                    


Kolejny dzień za biurkiem, kolejne obliczenia i do tego ten pieprzony klimatyzator, który jest w dupę zepsuty, bo albo zieje mi ogniem w twarz, albo zimową zawieruchą po plecach. Zgłaszałam już Englerowi e-mailowo, że nawiew mi przeszkadza, lecz on uparcie twierdzi, że przekazał problem technikom, którzy z kolei twierdzą, że klimatyzacja działa poprawnie. Sra, a nie działa. Nienawidzę swojej pracy! Staram się sumiennie wykonywać swoje zdania, na czas, żeby szef nie miał żadnych zastrzeżeń. I faktycznie ich nie ma, ale też ani razu nie usłyszałam od niego słowa pochwały.

Po wykonaniu kolejnego raportu i wysłaniu go na skrzynkę szefa postanawiam złapać oddech. Tym razem jednak nie wychodzę na fajkę, bo Jan już chyba zaczyna coś podejrzewać – łypie na mnie złowrogo za każdym razem, kiedy wstaję od biurka. Zostaję więc na swoim miejscu i odwiedzam stronę internetową z ogłoszeniami „oddam za darmo". Przeglądam zniszczone fotele, krzesła i stoliki, które aż proszą się o to, by dać im nowe życie. Nagle mój wzrok przykuwa beżowy uszak. Cudo! Ludwikowski, dostojny, piękny! Powiększam zdjęcie. Zdarta tapicerka, wytarte podłokietniki. Będzie wymagał sporo pracy, ale ten kształt, te nogi. Boże drogi, zaraz dostanę orgazmu. Muszę go mieć, muszę go ocalić! Toż to okazja na wagę złota. Sięgam po telefon i wybieram numer podany w ogłoszeniu.

– Słucham. – Odzywa się kobiecy głos.

– Dzień dobry. Ja w sprawie fotela. Aktualne?

– Aktualne.

– Świetnie, kiedy mogę odebrać?

– Najlepiej od razu. Dzwoniło już kilka zainteresowanych osób...

O Boże.

– Jaki adres?

– Piłsudskiego 23, mieszkania 35.

Przelatuję w myślach po mapie miasta, a moje serce bije tak szybko, jakbym już tam biegła. Dzisiaj znów jestem bez mojego Pandziaka, bo po raz kolejny padł w nim akumulator.

Piłsudskiego... To niedaleko, na nogach jednak kawałek drogi. Ale mam bezpośredni autobus spod firmy.

– Będę za trzydzieści minut.

– Dobrze, tylko to czwarte piętro w bloku, bez windy...

– Dam radę. Proszę nikomu go nie oddawać. Moje nazwisko Maria Gabara. Już do pani jadę.

Rozłączam się, zatrzaskuję klapę laptopa, wrzucam telefon do torebki, zrywam się z krzesła, odwracam i zderzam z czymś, co pachnie niepokojąco znajomo.

– Gdzieś się pani wybiera? – Dobiega mnie szorstki głos.

Podnoszę wzrok i napotykam surowy wyraz twarzy szefa. Momentalnie spadam z obłoków na ziemię.

Do diabła! Zupełnie straciłam kontakt z rzeczywistością. Przecież jestem w cholernej pracy, jest południe i nie ma żadnych szans, żeby udało mi się wyskoczyć z roboty nawet na godzinę.

Chyba że...

– Moja matka źle się poczuła. Muszę natychmiast do niej jechać. – Poprawiam nerwowo torbę na ramieniu.

– Matka? – Jan unosi brew.

– Tak, jest już wiekowa i...

– Ma cztery nogi oraz beżową tapicerkę? – Jan splata ręce na piersi, wbijając we mnie oskarżycielskie spojrzenie.

Yyy... Przełykam ślinę.

– Chyba nie rozumiem.

– Myślę, że doskonale pani rozumie. A ja nie toleruję kłamstwa. Jeśli chce pani załatwiać prywatne sprawy, to proszę to robić po pracy. Poza tym Piłsudskiego jest rozkopana. Nie dotrze tam pani w trzydzieści minut.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz