"Mój szef. Mój AS". Rozdział 3

13.3K 599 130
                                    

Jest za pięć jedenasta, a Jan nie wyszedł z gabinetu nawet na chwilę, nawet do ubikacji! Nie mam dzisiaj żadnych spraw do załatwienia, to znaczy pilnych spraw, bo przecież do dziesiątego stycznia powinnam skończyć raport, który miał być zrobiony w wigilię, ale z wiadomych względów nie został. W biurze cisza jak w grobowcu. Ludzie są zdezorientowani. Nie wiedzą, co się dzieje. Nikt ich nie sprawdza, nikt nie poprawia, nikt nie wytyka błędów. Mogłoby się wydawać, że skoro kota nie ma, myszy harcują. Ale kot jest, tuż za szklaną ścianą, a żadna mysz nawet nie piśnie, by nie stać się jego ofiarą. 

Większość siedzi na komunikatorach i czatuje – co mądrzejsi snują teorię o tym, że Engler szykuje się do masowych zwolnień. Pytają czy coś wiem. Niektórzy plotkują w socjalnym albo w łazience – podobno Jan miał wypadek podczas świąt, a że jest pieprzonym pracoholikiem to zamiast przechodzić rekonwalescencję w domu to leczy się w pracy. A ja bronię go jak mogę. Tłumaczę spokojnie i odpisuję na komunikatorze, że szefowi wskoczył ważny projekt i od rana prowadzi wideokonferencję z klientem. Prócz tego, siedzę na posterunku przy gabinecie (na szczęście mam blisko biurko) i pilnuję, żeby przypadkiem żaden nadgorliwy nie zdecydował się na odwiedziny swojego szefa. Nie powiem, wyskoczyłam na pięć minut na przerwę na fajkę (Jan i tak się nie do wie, a ja musiałam ukoić nerwy), ale wpierw poprosiłam Olgę żeby usiadła przy moim biurku i dopilnowała żeby nikt nie przeszkadzał Janowi w pracy.

W przeciągu czterech godzin zdążam wypić trzy kawy (mimo to nadal odczuwam skutki nieprzespanej nocy, ale jakoś się trzymam), dokończyć (a jednak!) „wigilijny raport" i porozmawiać przez telefon z Tośką:

– Może to właśnie z tego powodu nie chce wyjść ze swojego gabinetu? – sugeruje, kiedy tylko zdaję jej relację z dzisiejszego poranka.

– Myślisz, że to mogło mieć aż takie znaczenie? Przecież to tylko fryzura, nieogolona broda i brak krawata.

– Szczerze? Nie wiem. Mogę tylko snuć domysły. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy i z jakiego powodu AS zamknie się w sobie. Nawet sam aspi często tego nie wie. Może po twoich wczorajszych słowach Jan postanowił spróbować swoich sił, chciał ci zaimponować, coś udowodnić. Zasugerowałaś mu, że „do odważnych świat należy". Może postanowił ci pokazać, że jest odważnym mężczyzną? Nie mam pojęcia, Maryś. Nie... – W słuchawce rozlega się tak głośne kichnięcie, że odruchowo mam ochotę wytrzeć sobie ucho. – Przepraszam, chyba łapie mnie jakieś przeziębienie. – Wysmarkuje nos. – Nie specjalizuję się w tego typu zaburzeniach, ale skoro mówisz, że pierwszy raz widzisz go w takiej sytuacji w pracy i to akurat w dniu, kiedy postanowił wprowadzić w życie taką rewolucję, bo dla niego to jest rewolucja, która burzy codzienny porządek, to może w tym tkwi przyczyna. Weź też pod uwagę fakt, że to wasz pierwszy dzień w firmie, odkąd postanowiliście być razem. To też powoduje dodatkowy stres. Sama powiedziałaś, że opracował skrupulatny plan, który ma na celu skuteczne ukrywanie się z waszą relacją. Jan ma wiele do stracenia – posadę, szansę na awans. Może to dla niego zbyt duże obciążenie? To zupełnie nowa sytuacja, która być może przytłoczyła go tak znacząco, że stała się źródłem lęku. Stąd ta dzisiejsza reakcja, zupełne odcięcie się od świata zewnętrznego. Nie chce wyjść z gabinetu, bo nie czuje się komfortowo ze swoim nowym wyglądem, bo wie, że ludzie będą mu się przyglądać z zaciekawieniem, a może nawet kpiną i brakiem szacunku. A z tego, co opowiadałaś, on już tyle razy był wytykany palcami jako dzieciak, że nie dziwne, że chce uniknąć powtórki w dorosłym życiu...

Chryste. Jestem idiotką, egoistką i ewidentnie cierpię na zaawansowaną ślepotę, bo dopiero rozmowa z Tośką przywróciła mi jasność widzenia.

Wybiegam z budynku firmy w stronę centrum, przeklinając swoją krótkowzroczność, a przy okazji pieprzoną długą spódnicę, która przeszkadza mi w biciu rekordu na setkę (tym razem nie Jamajczyka, lecz Francuza). Wynik nieco gorszy niż ostatnio bo 9,86 sekundy, ale winę ponosi kiecka i zaśnieżony chodnik. Dobrze chociaż, że założyłam buty na płaskim obcasie.

Mam na siebie takiego wkurwa, że jestem o krok od tego, żeby dokonać samosądu i własnoręcznie się ukarać. Tutaj, na ulicy! Dać sobie wpierdol do utraty przytomności; albo walić głową w mur tak długo, aż usłyszę gong ogłaszający nokaut; albo wsadzić nogę do studzienki kanalizacyjnej, przywalić ją pokrywą, łamiąc ją w czterech miejscach (nogę, nie pokrywę) i cierpieć katusze w męczarniach. Ale mam związane ręce – nie dosłownie, lecz w przenośni, choć, Bóg mi świadkiem, że z chęcią bym się związała sznurem i rzuciła z mostu. Chuj, że rzeka jest zamarznięta i trup na miejscu. To ma być przecież kara. Należy mi się. Problem jednak w tym, że jeśli teraz zrobię sobie krzywdę, to nie będę w stanie naprawić błędu, który popełniłam. Karą zajmę się więc wieczorem (jeśli już ugaszę ogień, który podłożyłam). I mam już nawet pomysł na dokonanie zbrodni na samej sobie. Krok pierwszy: wyrzucam wszystkie leki przeciwbiegunkowe i przeciwwymiotne z domu. Krok drugi: popijam śledzie i trzy kilo śliwek wodą z ogórków kiszonych zmieszaną z olejem rycynowym oraz kefirem. Krok trzeci: znoszę męki z pokorą, w samotności w toalecie, błagając w myślach Jana o wybaczenie. Teraz jednak muszę działać.

Sięgam do torebki po telefon żeby sprawdzić ile mam czasu. Przeszukuję zawartość, ale komórki brak. Cholera zostawiłam ją na biurku! A co jeśli Jan będzie mnie potrzebował? Muszę się spieszyć!

Po jakichś trzydziestu, może czterdziestu minutach, spocona jak świnia i zubożała o czterysta pięćdziesiąt sześć złotych, wracam pędem do biura. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio wydałam taką kwotę, ale w tej sytuacji była to konieczność. I tak nie mam pewności czy jedwabny krawat za cztery stówy (rozbój w biały dzień!) będzie odpowiedni. W temacie garderoby męskiej jestem zielona jak groszek w puszce. Przy wyborze kierowałam się metodą dedukcji: Jan to szef, szef to boss, sklep dla bossa – Hugo Boss. Ceny z kosmosu, ale czego się nie robi dla ukochanego. Pozostałe niezbędne rzeczy kupiłam w drogerii, a i tu miałam spory dylemat. Ile ostrzy, ile ząbków, rodzaj marki, kolor, typ...? Ostatnio taką presję przed sklepową półką czułam przy zakupie prezerwatyw na bal maturalny. Brak pojęcia o rozmiarach, smakach, zapachach, strukturach... Nawilżana czy ze środkiem plemnikobójczym? Rozgrzewająca a może chłodząca? Lateksowa czy klasyczna? Kurza dupa! Przecież to tylko gumka. A w obecnej sytuacji maszynka do golenia, pianka i grzebień. Za duży wybór, zbyt dużo opcji, przesyt – żądam monopolizacji!

Pędzę co tchu do mojego Jasieńka. Biedaku mój, ale ci zgotowałam poranek. Ale się poprawię. Obiecuję. Przyspieszam, układam w głowie cały plan działania: zawiążę ci krawat, uczeszę cię ładnie, ogolę. Wszystko w zaciszu biura, bez widowni, będziesz znów schludny i Janowy. Tak jak co dzień. Tak jak lubisz. Marysia już do ciebie biegnie.

Szybciej, szybciej. Wiatr we włosach, łomot w sercu, lawa w żyłach. Napotykam zamarzniętą kałużę – krok w bok. Staruszkę z psem – półobrót. Wysoką pryzmę – wybicie, podskok, lecę... Ożeż w mordę. Spódnica! Blokada! Noga zawadza o zlodowaciały śnieg (Aua!!!), słychać dźwięk rozdzieranego materiału, robię pół salto w powietrzu, krzyczę, padam na plecy, wydaję z siebie zbolały jęk.

– Nie... mogę... oddychać...

– Nic pani nie jest? – Słyszę kobiecy głos tuż nade mną.

– Coś panią boli? – Jakiś mężczyzna pomaga mi się podnieść.

– Może wezwać pogotowie? – Starsza pani podaje mi moją papierową torbę z zakupami.

– Nie trzeba, dziękuję...

Bolą mnie plecy, żebra, głowa, noga, z trudem łapię oddech. Jezu, ale gruchnęłam. Rozmasowuję potylicę. To już się robi nudne, serio. Ile razy w życiu człowiek może zaliczać glebę? I co z tego, że Bóg podarował mi super mózg, skoro zapomniał wyposażyć mnie w koordynację, która zdecydowanie ułatwiłaby przetrwanie super mózgu w jednym kawałku chociaż trzydzieści lat. Dobrze, że mam twardy łeb.  

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz