Rozdział 19 - powieść NEW

34.1K 1K 258
                                    

Gałki oczne wypłyną mi zaraz na wierzch od wpatrywania się w excelową tabelę pełną cyfr. Mało tego, zaraz się roztopię, tak mi gorąco, bo siedzę w swojej puchowej kurtce.

To było do przewidzenia, że nie będę mogła skupić się na pracy, mając na sobie marynarkę Jana. A to dlatego, że woń perfum, którymi przesiąkła, wywoływała mrowienie w najintymniejszych miejscach, doprowadzając mnie do obłędu. Jej zapach mnie otumaniał, wzbudzał emocje, których zdecydowanie nie powinnam czuć. Jestem wściekła na swoje ciało, że tak łatwo daje sobą manipulować.

Gorąco mi. Bardzo gorąco.

Obracam się na fotelu, ściągam buty i rajstopy, aby nieco się ochłodzić (bo kurtka bezsprzecznie musi zostać na swoim miejscu), po czym przenoszę wzrok na okno, żeby dać odpocząć zmęczonym oczom. Brakuje mi lata – widoku liści na drzewach, skoszonej trawy, kwitnących krzewów – czegokolwiek, co jest zielone, soczyste, świeże, żywe. Ale mogę o tym tylko pomarzyć. Nie dosyć, że od wczoraj nieustannie sypie śnieg, to jeszcze nasze biuro jest na trzydziestym trzecim piętrze, w centrum miasta, więc choćby skały srały, nie uświadczę widoku niczego więcej niż betonu, żeliwa, płyt i szkła. Pieprzone korpożycie!

Wstaję, by rozprostować nogi, i podchodzę na boso do okna – a raczej wielkiej, przyciemnianej lustrzanej szyby. Na zewnątrz jest już ciemno.

Plus okien w naszym biurze jest jeden – pracownicy z sąsiadujących biurowców, którzy chcą sobie na nas popatrzeć, widzą wyłącznie jasną poświatę, świadcząca o tym, że na naszym piętrze pali się światło. Minusów zaś można naliczyć od groma. Niezależnie od tego, czy za dnia świeci słońce, czy nie, przez tę cholerną folię na oknach wewnątrz jest depresyjnie jak w piwnicy. Nasz dział BHP zachwala natomiast nieustannie, że: po pierwsze – dzięki specjalnej powłoce wnętrze się nie nagrzewa – firma oszczędza na klimie, a my mamy komfort pracy. Po drugie: pracownicy są chronieni przed szkodliwymi promieniami UV – że niby nie grozi nam rak skóry i będziemy dzielnie pracować dla firmy jeszcze przez sto lat, ciesząc się dobrym zdrowiem. Po trzecie: budynek jest elegancki, ma klasę i design – a to faktycznie ma znaczenie, zwłaszcza kiedy po wyjściu na zewnątrz po dwunastogodzinnej harówie, jedyne, na co masz ochotę, to podnieść nogę niczym pies i obsikać szykowne mury swojego miejsca pracy.

Wzdycham ciężko i opieram czoło o chłodną szybę. I choć jest mi gorąco jak diabli, to pragnę słońca, ciepłego powietrza, wakacji... A tu, kurwa, dopiero początek zimy – dwudziesty czwarty grudnia, Wigilia Świąt Bożego Narodzenia, godzina siedemnasta pięć, pada śnieg. Mogłabym teraz zaśpiewać: jeszcze tylko styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec i... wakacje! Znów będą wakacje! Na pewno mam rację. Wakacje będą znów.

Ale nie śpiewam, bo mam chwilowy zjazd.

Zostały mi do ogarnięcia jeszcze dwa arkusze kalkulacyjne, co zajmie mi jakieś półtorej godziny. O dziewiętnastej w moim rodzinnym domu zaczyna się kolacja wigilijna. Nie mam pojęcia, jak zdążę dojechać do mieszkania, przebrać się i dotrzeć na drugi koniec miasta. Co więcej, na samą myśl o dzisiejszym wieczorze skręca mnie w żołądku. Nie uśmiecha mi się spędzanie go z rodzicami, bratem i jego żoną, ale to przecież pieprzona Wigilia. Wszyscy spinają dupę, żeby dzielić tę niezwykłą noc z bliskimi. A ja nie chcę! Moi rodzice są mi równie bliscy, jak kot mojego sąsiada, który prycha na mnie za każdym razem, kiedy spotykam go na klatce.

I daję sobie rękę uciąć, że w sporej ilości domów sytuacja jest podobna, a obchody świąt nie mają za wiele wspólnego z radością z narodzin Syna Bożego.

Taki przykładowy Grzegorz (postać czysto fikcyjna) co tydzień w niedzielę, wraz z żoną Magdą, uczestniczy we mszy świętej w kościele. Kocha Pana Chrystusa całym sercem i duszą swoją. W ten magiczny wigilijny wieczór postanawia uczcić rocznicę jego narodzin, wcinając kapustę z grochem, popijając czystą wódką i burcząc na małżonkę, że karp jest niedosmażony. Jego świętej pamięci mama robiła pierogi własnymi rękoma, a nie kupowała gotowca. Żona Grzegorza z kolei (równie mocno wielbiąca Pana, co on) już po kolacji kładzie się wściekła jak osa do łóżka, ponieważ oprócz tego, że nie mogła nic zjeść, bo jest na diecie, to, do kurwy nędzy, miała przecież dostać od męża w prezencie iPada, a nie pieprzonego MacBooka.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz