Rozdział 8 - powieść NEW

19.5K 688 84
                                    

NIENAWIDZĘ MOJEGO SZEFA! On jest jakiś pojebany! Sądziłam, że po tym, jak zdradziłam się przed nim ze swoim „wybitnym" talentem do liczb, to mi odpuści. Ale, kurna, nie. Nie dosyć, że posiadanie algebraicznych zdolności dostarcza równie dużo przyjemności, co szczerbatemu chrupanie fistaszków, to zamiast ułatwić mi życie w pracy, jeszcze bardziej je utrudnia.

Bo Jan... Pieprzony Jan, który najwyraźniej cierpi na jakąś nerwicę natręctw liczbowych, zarzuca mnie teraz taką ilością wyliczeń, statystyk, raportów i analiz, że zastanawiam się, czy w ogóle ma co delegować innym pracownikom. Mało tego, zaczął zabierać mnie na spotkania z klientami, co sprawiło, że w ciągu normalnych godzin pracy jeżdżę z nim w teren, a papierkową babraninę muszę nadrabiać po godzinach.

Przez niego praktycznie w ogóle nie widuję się ze znajomymi, nie mam czasu na dokończenie uszaka, o obejrzeniu jakiegoś serialu na Netflixie wieczorem przy winku z Karolem nie wspominając.

Mój biedny Karolek. Teraz, jak nigdy wcześniej, powinnam spędzać z nim więcej czasu, bo poczciwina od miesiąca siedzi non stop sam w domu i wykorzystuje zaległy urlop. A to dlatego, że dzień po tym, jak spotkaliśmy się na feralne obciąganko, wylali go z roboty. I to przeze mnie. Okazało się, że ktoś nas widział, jak wchodzimy do magazynku, dał cynk ochronie, ta sprawdziła monitoring, uprawnienia i przekazała sprawę do szefostwa działu marketingu i handlu. Następnego dnia Karol wyleciał. I tak dobrze, że podpisali z nim rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, bo jakby nie patrzeć, złamał regulamin, a zarząd naszej firmy ma pierdolca na punkcie jego przestrzegania.

Ludzie to są jednak świnie. Komu przeszkadzało, że weszliśmy do tego pieprzonego magazynku? Przecież jestem pracownikiem firmy, a nie jakimś waletem z zewnątrz. Nic nie zginęło, byliśmy tam zaledwie piętnaście minut... Szczęście w nieszczęściu, że nikt się do mnie nie dopieprzył. Nie dostałam nawet upomnienia. Pewnie uznali, że jak beknie osoba, która miała uprawienia, to będzie to wystarczające ostrzeżenie dla reszty pracowników.

Zerkam przez okno biurowca. Zachodzące słońce odbija się od szyb sąsiedniego budynku. Pakuję ochoczo komórkę oraz pojemnik po kanapkach do torby. Jak wspaniale, że na zewnątrz jest coraz dłużej widno i po wyjściu z pracy o godzinie dwudziestej nie mam wrażenia, że jest środek nocy. A dzisiaj wychodzę o osiemnastej! Engler puścił mnie wcześniej, więc postanawiam piątkowy wieczór poświęcić na dokończenie renowacji fotela, któremu następnie zrobię fotki i wrzucę je na moją stronę internetową „Maria Gabara – renowacja mebli". Mam ją od jakichś dziesięciu lat. Co roku opłacam domenę, bo wciąż żywię nadzieję, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że będę mogła zajmować się wyłącznie pracą twórczą. Nie chodzić do biura, nie patrzeć na liczby, tabelki, raporty, zestawienia, analizy, tylko posiadać swoją pracownię i dawać nowe, lepsze życie zniszczonym, porzuconym gratom. Marzenie...

A marzenia są po to, żeby je spełniać. Wierzę, że kiedyś je zrealizuję. Ale najpierw potrzebuję odłożyć jeszcze sporo kasy na wynajem i wyposażenie pracowni, promocję i ponoszenie kosztu zakupu oraz transportu używanych mebli. Mam wyliczone wszystko, co do grosza. Jest tylko jeden problem. Duża kasa równa się praca w korporacji. Praca w korporacji równa się brak czasu. Brak czasu równa się odstawienie renowacji na plan dalszy. Błędne koło – pieprzona karuzela. Co prawda premia uznaniowa od Englera nieco przybliżyła mnie do celu, ale to i tak niewielki procent budżetu, jakiego potrzebuję.

Mam plan – chcę się przenieść do departamentu rozwoju. Będę miała mniej pracy. Pensja będzie nieco niższa, ale wezmę się wreszcie za renowacje i zacznę na nowo sprzedawać meble, tak jak to robiłam, kiedy jeszcze pracowałam w poprzedniej robocie (szkoda, że tak lipinie płacili, bo przynajmniej miałam więcej czasu).

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz