"Mój szef. Mój AS". Rozdział 11

12.7K 560 105
                                    

Tymczasem on stawia przede mną parujący talerz z zupą. A mnie aż zatyka ze zdziwienia.

– Ugotowałeś rosół?

– Jak najbardziej. Według badań naukowych składniki rosołu wpływają na migrację neutrofili, a tym samym na zwalczanie infekcji wirusowych górnych dróg oddechowych.

Powiedział doktor Jan.

– Sądziłam, że jadasz tylko produkty, które przygotowuje się osobno.

– Zgadza się. – Stawia przed sobą płaski talerz, na którym znajdują się makaron, gotowana marchew i pierś z kurczaka. Żadna z potraw się nie dotyka. Ustawowe trzy centymetry dystansu zachowane.

– Więc rosół jest tylko dla mnie? To przecież cały gar.

– Garnek jest dwulitrowy. Talerz mieści trzysta mililitrów zupy. Rosołu wystarczy na sześć porcji. Zalecam przechowywać go w lodówce nie dłużej niż trzy dni. Po tym czasie może skisnąć. – Odkrawa kawałek mięsa. – Jeśli już na tym etapie zakładasz, że nie zjesz sama wszystkiego, to możesz go komuś oddać. Na przykład swojej przyjaciółce Ninie. – Kontynuuje jedzenie.

– To miło, że o niej pomyślałeś... – Jestem nieco zaskoczona, że wspomniał akurat o Ninie. – Ale ona jada obiady w szpitalnej stołówce.

– Nie dzisiaj. Tadeusz nie stawił się do pracy. Zadzwonił, że mają podobne objawy co ty. Wszystko wskazuje na to, że to wirus, a do zakażenia doszło podczas sylwestra. Powstaje pytanie, kto był pacjentem zero. Czy twoja przyjaciółka Antonia jest zdrowa? – Nabija kurczaka na widelec i wkłada go sobie do ust.

Mrugam oszołomiona. Za dużo informacji naraz. Mój mózg chyba jeszcze nie wydobrzał. Przypominam sobie ostatnią rozmowę telefoniczną z Tośką.

– Nie wiem. Wczoraj była zakatarzona, więc możliwe, że też ją dopadło – Próbuję rosołu. Mam zero powonienia, ale smak jest. Hm, dobra mu wyszła ta zupa.

– Czyli to nie ona was zaraziła. – Jan kroi marchewkę w talarki. – Artur?

– Nie miałam z nim kontaktu od sylwestra. Jakie to ma w ogóle znaczenie?

– W kręgu podejrzanych zostaje on, jego partner i mąż Antoni. – Nabija talarki jeden po drugim.

– I ty – sugeruję dosadnie, bo irytuje mnie to, że szuka winnych wśród moich przyjaciół.

Jan zamiera z widelcem przy ustach.

– Niedorzeczne przypuszczenie. Ja nie choruję.

– W ogóle?

– W ogóle. Codziennie ćwiczę, śpię po osiem godzin na dobę, posiadam zbilansowaną dietę, zażywam witaminy i mikroelementy, dbam o czystość i higienę. Ostatni raz katar miałem w czwartej klasie szkoły średniej. Winą za tę chwilową niedyspozycję obarczam spadek odporności na skutek stresu związanego z egzaminem maturalnym.

– Mogłeś być nosicielem bezobjawowym. Zaraziłeś nas wszystkich w sylwestra nawet o tym nie wiedząc. I co, jak się z tym czujesz? – Biorę kolejną łyżkę zupy.

– Czuję się dobrze. Dziękuję. – Jan nabiera makaron na widelec. – A ty, jak się czujesz?

W chuj źle.

Rzecz jasna nie mówię tego na głos, bo ten oksymoron (czy jak się tam zwie taki zwrot) i tak Janowi nic nie powie. Przed momentem nie załapał prostej ironii, na którą odpowiedział wyuczonym zwrotem grzecznościowym. Nie mam siły na jakiekolwiek tłumaczenie zawiłości języka polskiego. Nie chcę już prowadzić dalszych dysput o tym, kto kogo zaraził. Nie mam nawet ochoty wyjaśniać, dlaczego pokazałam mu wczoraj fakjusa. Rosół spełnił swoje zadanie – jestem rozgrzana, krew z mózgu odpłynęła do żołądka, ogarnia mnie niewymowna senność. Na pytanie Jana odpowiadam, więc krótko i rzeczowo:

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz