"Mój szef. Mój AS". Rozdział 2

14.6K 607 87
                                    


I oto jestem. Punkt ósma. W poniedziałek, po świąteczno-noworocznej przerwie. Siostra Maria odziana w habit – gotowa duchem i ciałem na posługę.

Ludzie patrzą na mnie jakbym faktycznie w okresie świątecznym dostąpiła objawienia pańskiego i wstąpiła do klasztoru. Przykro mi, drodzy koledzy i drogie koleżanki, to tylko kamuflaż. Tak naprawdę byłam bardzo, ale to bardzo niegrzeczna w te święta. I najwyraźniej Bóg mnie za to ukarał, bo nie dosyć, że straciłam głowę dla mężczyzny, którego szczerze nienawidziłam, to właśnie na oczach wszystkich pracowników wystawiam się dla niego na pośmiewisko. Czego to ludzie nie robią z miłości.

– O matko, a cóż to za stylówka?! – Olga podbiega do mnie, kiedy podążam do biurka. – Widzę, że już zupełnie wypadłam z obiegu. To jakaś nowa moda?

Tak, najnowszy projekt z zimowej kolekcji Jeana Englera – mam zamiar odpowiedzieć z francuskim akcentem, ale w ostatniej chwili gryzę się w język. Ciekawe jakbym wybrnęła z sytuacji, w której jawnie przyznaję, że nasz szef, Jan Engler, mój nowy facet, wybiera mi ubrania do pracy. Mało tego, jeszcze je pierze. I gdyby nie spał dzisiaj u siebie (bo przecież musi być wypoczęty do pracy), to najpewniej rano jeszcze by mi wszystko ładnie wyprasował.

– Nie miałam czystych ciuchów, więc wyciągnęłam jakieś starocie. Jest bardzo źle? – pytam jakbym była nieświadoma tego, że wyglądam jak cnotka niewydymka. I paradoksalnie, porównanie to przychodzi mi na myśl, kiedy mijamy łazienkę. Tę samą łazienkę pod drzwiami, której w wigilijny wieczór zrobiłam Janowi laskę z połykiem, a w zamian otrzymałam od niego najlepszą minetę w swoim życiu.

– Nie, skądże znowu – odzywa się Olga. – Wyglądasz... – Szuka z wysiłkiem odpowiedniego słowa. – Nietypowo i... – Błądzi oczami po ścianach jakby wytapetowano je stronami słownika języka polskiego. – Oryginalnie. Taka mieszanka awangardy, tradycjonalizmu... – Zawija gówienko starannie w złoty papierek. – Prezentujesz się w tym stroju tak... tak...

– Chujowo. – Kończę za nią, bo nie mogę już patrzeć jak się męczy.

Robi kwaśną minę.

– No wiesz. Ty to zawsze tak z grubej rury.

– Bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Wiem jak wyglądam, ubrałam się tak celowo.

– Jakiś protest? – Zerka na mnie czujnie. – Nie mów, że Engler znowu dał ci popalić?

Popalić nie, bo jest przeciwny mojemu uzależnieniu od papierosów, ale zdecydowanie rozpalił mnie do czerwoności, i to nie raz. Uśmiecham się pod nosem.

– Nie było źle – oświadczam.

– Długo z nim siedziałaś w wigilię?

Aż do świąt – odpowiadam w myślach. – I po świętach, też. No i w Sylwestra. A później w Nowy Rok... Często ze sobą siedzimy. I robimy jeszcze inne rzeczy. A tak w ogóle, to się w nim zakochałam.

Boże, przecież ja nie wytrzymam i w końcu się jej wygadam. Tak bardzo chciałabym powiedzieć jej prawdę o mnie i o Janie. O tym jaki jest kochany i wcale nie jest sztywnym formalistą... No dobra, jest, ale ma sporo argumentów na swoje usprawiedliwienie. A ja nie mogę go nawet obronić i wytłumaczyć takiej Oldze czy innym pracownikom, skąd u niego ta szorstkość i gruboskórność. Jeszcze nie teraz. Ufam Oldze, jednak, nie daj Boże, coś komuś przez przypadek chlapnie, to pozamiatane. I gdyby tu chodziło tylko o moje stanowisko, to niewiele by mnie to obeszło. Ale tu chodzi o Jana. Firma od razu pociągnęłaby go do odpowiedzialności. Szef powinien dawać przykład pracownikom, a nie posuwać swoją podwładną. Pomijam fakt, że po takiej aferze nie miałby żadnych szans żeby kiedykolwiek dostać się do Zarządu, a z tego, co zauważyłam bardzo mu na tym zależy. Znając rygorystyczną politykę firmy doszłoby do zwolnienia Jana z pracy. Może nie od razu, bo wpierw musieliby poszukać kogoś na jego miejsce. I mogłoby się wydawać, że znalezienie nowej pracy dla kogoś takiego jak Jan – z takim doświadczeniem, wykształceniem, inteligencją i kontaktami, to żaden kłopot. Ale ja wiem, że dla niego byłby to życiowy problem. Tak drastyczna zmiana, zachwiałaby całym jego światem – wpasowanie się w nową rzeczywistość, obce środowisko, dostosowanie społeczne do nieznanych mu ludzi. To byłaby dla niego istna katorga. Przecież on nawet nie jest w stanie zostać na noc w moim mieszkaniu i się porządnie wyspać, a co dopiero zaadaptować się w nowym miejscu pracy – nieznane biuro, ludzie, zasady, zwyczaje, godziny pracy... Jego staranie ułożone życie runęłoby jak domek z kart. Czuję ukłucie między żebrami i od razu odpowiadam Oldze na zadane wcześniej pytanie.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz