Rozdział 12 - powieść NEW

18.8K 620 166
                                    

Nie jest zajebiście, ale nie jest też tragicznie. A to za sprawą Artura i Niny, którzy obrali sobie za cel poprawić mi humor przez resztę wieczoru i zaciągnęli mnie do klubu, żeby potańczyć. Po tym, jak Tosia zwinęła się do domu (najpierw zdrzemnęła się na siedząco przy stu dwudziestu decybelach), impreza rozkręciła się na całego.

– Pieprz korpo. Od początku mówiłem, że to nie dla ciebie. – Artur dolewa do mojego soku zimnej wódki, którą właśnie kupił w barze. – Już po samym ogłoszeniu było wiadomo, że to zjeby. Brzmiało jak: „jesteśmy superzajebistą korporacją, szukamy trzydziestoletniej naiwniaczki z czterdziestoletnim doświadczeniem, która lubi spożywać posiłki przy komputerze, pracować po trzynaście godzin dziennie, a jej hobby to czytanie dwustu e-maili dziennie". Znajdziesz sobie inną pracę, Mary.

– Wiem, że znajdę, ale nie tak dobrze płatną. – Upijam łyk. – Chociaż, szczerze, chyba już wolę kopać rowy, niż lizać je przełożonym w korporacji.

– Tu bym polemizował. Mógłbym wykonywać taką pracę dla twojego szefa. Oczywiście jeśli byłbym bezrobotny. – Artur puszcza mi oko.

Wybucham śmiechem. Zbok.

– Maryśka, nic się nie bój. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – odzywa się podpita Nina. – I tak chciałaś zmienić dział, to możesz zmienić i pracę. Ordynator szykuje podwyżki. Pożyczę ci kasę na rozkręcenie pracowni.

– Wiesz, że nie lubię pożyczać pieniędzy. Już Tośka mi proponowała. Jej Radosław zbija kokosy na deweloperce.

– Wiem, ale to taki backup plan. Jestem pewna, że szybko znajdziesz jakąś fajną robotę w finansach. Przecież jesteś matematycznym geniuszem, diwą liczb.

Prycham.

– W obecnych czasach nawet najwybitniejszy algebraiczny umysł sprowadza się do jednego: arkuszy w Excelu. Jeśli chcesz mnie tytułować, to mów mi raczej excelencjo. I skończmy już z tematem pracy, okej?

– Jak dla mnie bomba. Tylko się napiję i idziemy densować. – Nina bierze łyk swojego fioletowego drinka, a ja wykrzywiam usta z obrzydzeniem.

– Coś nie tak? – Przyjaciółka zerka na mnie znad fikuśnej szklanki.

– Co ty właściwie pijesz? Wygląda jak denaturat.

– To jest, moja droga, Bajeczny Sen. Srebrna tequila, likier Blue Curaçao, syrop Grenadine Monin, plus sok z cytryny i pomarańczy. Pycha. Chcesz spróbować? – Wyciąga drinka w moją stronę.

Patrzę z powątpiewaniem na fioletową ciecz, która kojarzy mi się ze szklaną butelką i granatową etykietą z kościotrupem oraz napisem „trucizna!". Pamiętam, jak ojciec zaprosił do nas kiedyś swojego starego kumpla z dawnej pracy. Ten opowiadał, że w czasach PRL-u z braku kasy na wódkę dodawał denaturat i miód do wywaru herbacianego, odstawiał to na dwadzieścia cztery godziny, po czym dorzucał oranżadę w proszku i miał gotowe alko. Facet żyje po dziś dzień, jest w świetnej formie, co więcej – ma dobrze prosperujący własny biznes i kasy w bród.

– A daj. – Odbieram pucharek, biorę łyka i czuję na języku przyjemny słodko-kwaśny smak tequili i pomarańczy. – Eno, faktycznie dobre. – Zanurzam ponownie usta.

Nina uśmiecha się szeroko. Ma przeszklone oczy, rumieńce na twarzy i dekolcie. Znam ten widok: będzie jutro cierpieć.

– Jest twój. Na poprawę humoru. – Daje mi buziaka w policzek. – Dopijaj i idziemy tańczyć, a później zamówimy sobie jeszcze po jednym.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz