Rozdział 6 - powieść NEW

20.3K 708 166
                                    

Kiedy tylko podchodzę pod drzwi mieszkania, słyszę, jak z naprzeciwka wita mnie sąsiadka. Mam na klatce dwóch sąsiadów. Jednym z nich jest Makowski – rozwodnik, cichy alkoholik, który ma szurniętego kota. Drugim jest pani Ala – kochana kobieta po siedemdziesiątce, chociaż trzyma się, jakby miała pięćdziesiątkę. Codziennie rano ćwiczy jogę, uprawia dwa razy w tygodniu nordic walking, a w soboty grywa w brydża z trójką znajomych – zachowują się głośno jak nastolatki wypuszczone na wolność po szlabanie domowym.

– Maryniu, coś do ciebie przyszło! – woła, gdy przekręcam klucz w zamku. – Piękne to, ale zawadza mi w przedpokoju. Chodź, pomożesz. – Znika w korytarzu swojego małego mieszkanka.

Podchodzę zaintrygowana do otwartych na oścież drzwi, zaglądam do środka i prawie upadam z wrażenia.

O ja cię kręcę! USZAK!

Serce robi podskok, zaczyna radośnie bić. Boże, nie mogę w to uwierzyć!!!

– Dobrze się czujesz? – Pani Ala zerka na mnie czujnie.

– Czy dobrze? Zaraz oszaleję ze szczęścia! – Rzucam na podłogę dokumenty z torebką i dopadam do fotela. Obejmuję go, jakbym odnalazła psa, którego ktoś ukradł mi spod sklepu. Nie pachnie może zbyt dobrze, ale walić to. Jest piękny, zachwycający, jest mój. Ale jakim cudem?

– Skąd go pani wytrzasnęła? Myślałam, że przepadł. – Nie odrywam oczu od fotela. Gładzę krzywiznę jego oparcia, wytartą tapicerkę... Muszę wyglądać, jakbym straciła rozum, bo pani Ala odpowiada niepewnie:

– Jakiś mężczyzna go przywiózł godzinę temu. Zapukał i zapytał, czy może go u mnie zostawić do twojego powrotu, by nikt go nie zabrał.

– Mężczyzna? – Podnoszę na nią wzrok. – Jaki mężczyzna?

– Kurier. Nie przedstawił się. Dosyć barczysty, łysawy młodzieniec. Poprosił, żebym pokwitowała odbiór... Sądziłam, że dobrze robię – dodaje spłoszona.

– Tak, tak. Bardzo dobrze pani zrobiła – zapewniam ją. – A na tym kwitku było jakieś nazwisko, nazwa firmy, cokolwiek?

– W sumie to nie wiem, dziecko. Nawet nie zdążyłam włożyć okularów. Po prostu podpisałam, a on wniósł fotel do przedpokoju.

– Hm. Rozumiem. – Patrzę na nią i niepokoi mnie fakt, że tak łatwo wpuściła obcego mężczyznę do mieszkania. – Bardzo pani dziękuję, ale na przyszłość proszę najpierw zapytać, kim jest osoba, której pozwala pani wejść do domu, dobrze? Tyle się słyszy o okradaniu starszych osób...

Pani Ala zbywa mnie machnięciem ręki.

– A co on niby mógłby mi ukraść, Maryniu? Radzickie kryształy, naszyjnik z bursztynów, a może zaśniedziałą obrączkę ślubną? – prycha. – Nie jestem w ciemię bita. Gotówkę trzymam w banku – nachyla się do mnie i ścisza głos – a w komódce mam gaz łzawiący i syrenę alarmową na wypadek, gdyby ktoś chciał wycyckać biedną emerytkę. – Puszcza do mnie oko.

Uśmiecham się, bo staruszka, jak na swój wiek, jest naprawdę zaradna. Mieszkam w jej sąsiedztwie od pięciu lat i zaledwie na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których potrzebowała mojej pomocy – żeby znieść dywan na trzepak, zawiesić firanki (kiedy nadwyrężyła sobie kręgosłup) albo zrobić zakupy, gdy zmogło ją przeziębienie, a na dworze panował siarczysty mróz. To najbardziej niewymagająca osoba, jaką poznałam w życiu. Od dwudziestu lat jest wdową. Syn i wnuki mieszkają w Norwegii i choć to w sumie niedaleko, widują się zaledwie raz do roku na Boże Narodzenie. Widać, że pani Ala cieszy się ich szczęściem, ale nieraz dała mi do zrozumienia, że oddycha z ulgą, kiedy wracają po świętach do domu, bo wreszcie może zająć się swoim życiem. Boże daj, abym na starość była tak samowystarczalna i obrotna jak ona.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz