Rozdział 10 - powieść NEW

19.9K 684 140
                                    

Tak jak zapowiedziałam, dziesięć minut później jestem już zwarta i gotowa. Wychodzę z małego pokoju z wypchaną po brzegi torbą na ramieniu, ubrana w bikini i szorty. Włosy związałam w wygodny kucyk.

– Skończył pan? – pytam, widząc, że Jan nadal siedzi przed komputerem.

Unosi wzrok znad monitora. Jego oczy się rozszerzają. Przesuwa po mnie powolnym spojrzeniem... W górę. W dół. Znowu w górę. Zatrzymuje się na piersiach, uchyla usta, lecz po chwili je zamyka.

Ha. Ha. I tu cię mam. Zabrakło ci słów, co?

– Co pani ma na sobie? – pyta dziwnie zduszonym głosem.

– Ludowy strój kaszubski. Piękny, prawda? – Obracam się wokół własnej osi.

– To nie jest ludowy strój kaszubski.

O Chryste.

– Jest pan szalenie spostrzegawczy.

– Pani. Mario – Jan cedzi ostrzegawczo moje imię.

– Panie. Janie – odpowiadam, próbując naśladować jego ton, ale chyba niezbyt mi to wychodzi, bo Engler to totalnie zlewa.

– Miała się pani przebrać na bankiet. W suknię wieczorową. A to nie jest suknia wieczorowa.

– Zgadza się, to nie jest suknia wieczorowa. Ma pan bystry wzrok. Martwi mnie jednak pana słuch, bo wyraźnie powiedziałam panu wcześniej, że idę się przebrać. Nie wspominałam nic o sukni wieczorowej. – Zakładam ręce na piersi, co chyba nie jest dobrym posunięciem, bo wzrok Jana ponownie zsuwa się na mój biust. Przełyka ślinę w taki sposób, że aż podskakuje mu jabłko Adama. Patrzy na mój dekolt intensywnie, wręcz pożądliwie. Zaczynają mnie mrowić sutki. Oddech przyspiesza. Czuję pulsowanie w dole brzucha.

Jezus Maria, czy ja właśnie podniecam się tym, że mój szef gapi się na moje cycki?!

Zaraz. Stop. Stop. Stop!

Momentalnie opieram dłonie na biodrach.

– Czy dobrze mnie pan słyszy? – wymawiam przesadnie głośno, jakbym sprawdzała działanie aparatu słuchowego u osiemdziesięciolatka.

Jan od razu unosi wzrok. Podchwytuje moje spojrzenie.

No. Tak jest zdecydowanie lepiej. A może nie? Mimowolnie wstrzymuję powietrze. Spojrzenie Jana jest świdrujące i nienasycone. Boże, dlaczego on tak na mnie patrzy?

– Słyszę – odpowiada niskim, zachrypniętym głosem, który sprawia, że moje ramiona pokrywa dreszcz.

O nie, nie. Mario, schowaj ten dreszcz. Okryj ramiona, wejdź do nagrzanego piekarnika, podpal się. Zrób cokolwiek, tylko nie świruj. To przecież Jan Engler. Pinokio miał w sobie więcej werwy niż on. Ile razy trzeba ci jeszcze powtarzać?

Tylko spokojnie. Ogarniam. To nic takiego. Zaraz to naprawię.

Wpatruję się w Jana, a on we mnie. Staram się z całej siły nastawić bojowo. Zmienić punkt widzenia. Tu nie ma żadnego diabelnie przystojnego faceta, nie siedzi tu żaden mężczyzna, który patrzy na mnie tak nieprzyzwoicie, że robi mi się mokro w majtkach. Wygląd tego oto osobnika płci męskiej to jedynie pozory, kamuflaż, ściema, maska. Pod tą fasadą kryje się człowiek, którego szczerze nie lubię, który każe mi zostawać po godzinach, który jest oschły i traktuje mnie jak byle kogo, który nakazuje mi pracować w weekend. W weekend!

– Panie Engler... – zaczynam grzecznym tonem i poprawiam torbę na ramieniu. – Jasno dałam panu do zrozumienia, że mam dzisiaj wolne. I mam już inne plany. Idę nad staw do parku. Jeśli pan nie zauważył, jest piękna pogoda, weekend, a ja zamierzam w pełni z tego skorzystać.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz