Rozdział 9 - powieść NEW

19.3K 709 187
                                    

– Co pan tu robi? – rzucam do słuchawki. Podążam w jego stronę śmiałym krokiem i utrzymuję kontakt wzrokowy.

– Czekam na panią.

– Stoi pan na zakazie. – Dzieli nas już zaledwie kilkanaście metrów, a z każdym krokiem moje serce zaczyna szybciej pompować krew, przygotowując organizm do walki. – Radzę panu odjechać. Mam wrednych sąsiadów. Zaraz pewnie zjawi się straż miejska.

– Zaryzykuję.

No proszę, Janko ryzykant. Ho, ho, cóż za brawura i odwaga.

– Skoro chce pan dostać mandat...

– Wliczę w koszty delegacji. – Rozłącza się i wkłada telefon do kieszeni spodni.

Jan wyjeżdża? Jupi! No, trzeba to dzisiaj oblać. Wrzucam komórkę do torby; mam ochotę zaklaskać z ekscytacji.

– Wybiera się pan w delegację? Na długo? – Podchodzę do niego. Staram się ukryć uśmiech zadowolenia.

Boże, cóż za wspaniała wiadomość. Nie będzie go w biurze, nie będzie nadgodzin. Jestem tak nieludzko podekscytowana, że zaraz normalnie coś zaśpiewam.

Panie Janie, powiedz, proszę, że nie będzie cię przez miesiąc albo dwa, błagam...

– Wybieramy. Razem. Na trzy dni.

Zamieram. Chyba się przesłyszałam.

– Że co?

– Proszę spakować najpotrzebniejsze rzeczy i założyć suknię wieczorową. – Zawiesza na moment głos, lecz po chwili dodaje: – Na dzisiejszy bankiet u klienta.

Suknię wieczorową? Bankiet? No zgłupiał chłop, jak babcię kocham.

– O czym pan mówi?

– Dział sprzedaży w ostatniej chwili zdobył zaproszenie na bankiet w Szczyrku. Będzie tam prezes Traperu, firmy, o której względy staramy się od dwóch lat. To doskonała okazja, by z nim pomówić półformalnie. Chcę, żeby pani ze mną pojechała.

On chce. On chce! Co za egoista!

– Dzisiaj nie pracuję. Mam wolne.

– A ja mam prawo wezwać panią do pracy w sobotę, co teraz właśnie czynię.

Zaciskam zęby.

– A ja mam już plany na dzisiaj.

– To proszę je przełożyć.

Bezczelny.

– Z całym szacunkiem, ale... – „Wal się, Janie!" mam już na końcu języka, jednak w porę się powstrzymuję. Potrzebuję tej pracy, pieniędzy, nie mogę mu dać podstaw do zwolnienia, co nie oznacza, że nie zamierzam skorzystać ze swoich praw pracowniczych. – Ma pan pracowników od wacława, na co ja panu?

Jan ściąga brwi.

– Od kogo?

Od chuja!

– Od wacława.

– Kim jest Wacław?

O matko.

– Nieważne. – Omijam go, otwieram drzwi i wchodzę na klatkę.

– Gdzie pani idzie? – Jan podąża za mną.

– Do jadłodajni starochłopskiej.

– Gdzie?

Wywracam oczami. Poczucie humoru Jana jest jak śnieg na równiku – ani razu nie zanotowano od ostatniego zlodowacenia.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz