– Co pan tu robi? – rzucam do słuchawki. Podążam w jego stronę śmiałym krokiem i utrzymuję kontakt wzrokowy.
– Czekam na panią.
– Stoi pan na zakazie. – Dzieli nas już zaledwie kilkanaście metrów, a z każdym krokiem moje serce zaczyna szybciej pompować krew, przygotowując organizm do walki. – Radzę panu odjechać. Mam wrednych sąsiadów. Zaraz pewnie zjawi się straż miejska.
– Zaryzykuję.
No proszę, Janko ryzykant. Ho, ho, cóż za brawura i odwaga.
– Skoro chce pan dostać mandat...
– Wliczę w koszty delegacji. – Rozłącza się i wkłada telefon do kieszeni spodni.
Jan wyjeżdża? Jupi! No, trzeba to dzisiaj oblać. Wrzucam komórkę do torby; mam ochotę zaklaskać z ekscytacji.
– Wybiera się pan w delegację? Na długo? – Podchodzę do niego. Staram się ukryć uśmiech zadowolenia.
Boże, cóż za wspaniała wiadomość. Nie będzie go w biurze, nie będzie nadgodzin. Jestem tak nieludzko podekscytowana, że zaraz normalnie coś zaśpiewam.
Panie Janie, powiedz, proszę, że nie będzie cię przez miesiąc albo dwa, błagam...
– Wybieramy. Razem. Na trzy dni.
Zamieram. Chyba się przesłyszałam.
– Że co?
– Proszę spakować najpotrzebniejsze rzeczy i założyć suknię wieczorową. – Zawiesza na moment głos, lecz po chwili dodaje: – Na dzisiejszy bankiet u klienta.
Suknię wieczorową? Bankiet? No zgłupiał chłop, jak babcię kocham.
– O czym pan mówi?
– Dział sprzedaży w ostatniej chwili zdobył zaproszenie na bankiet w Szczyrku. Będzie tam prezes Traperu, firmy, o której względy staramy się od dwóch lat. To doskonała okazja, by z nim pomówić półformalnie. Chcę, żeby pani ze mną pojechała.
On chce. On chce! Co za egoista!
– Dzisiaj nie pracuję. Mam wolne.
– A ja mam prawo wezwać panią do pracy w sobotę, co teraz właśnie czynię.
Zaciskam zęby.
– A ja mam już plany na dzisiaj.
– To proszę je przełożyć.
Bezczelny.
– Z całym szacunkiem, ale... – „Wal się, Janie!" mam już na końcu języka, jednak w porę się powstrzymuję. Potrzebuję tej pracy, pieniędzy, nie mogę mu dać podstaw do zwolnienia, co nie oznacza, że nie zamierzam skorzystać ze swoich praw pracowniczych. – Ma pan pracowników od wacława, na co ja panu?
Jan ściąga brwi.
– Od kogo?
Od chuja!
– Od wacława.
– Kim jest Wacław?
O matko.
– Nieważne. – Omijam go, otwieram drzwi i wchodzę na klatkę.
– Gdzie pani idzie? – Jan podąża za mną.
– Do jadłodajni starochłopskiej.
– Gdzie?
Wywracam oczami. Poczucie humoru Jana jest jak śnieg na równiku – ani razu nie zanotowano od ostatniego zlodowacenia.
CZYTASZ
MÓJ SZEF [ WYDANA ]
RomanceCięte riposty, skrywane pożądanie, namiętny seks. Romans biurowy, który rozpali Twoje zmysły, rozmiękczy serce i rozbawi do łez. Mówi się, że nie szata zdobi człowieka, a jednak spora grupa kobiet z mojego działu ma odmienne zdanie. Uważają, że mó...