Rozdział 18 - powieść NEW

31.2K 959 129
                                    

Dreszcz przeszywa moje ciało; mięśnie się napinają. Leżę nieruchomo, patrzę na twarz Englera i zauważam, jak tęczówki jego szarych oczu zwężają się i nikną pod wpływem rozszerzających się źrenic. Staram się oddychać spokojnie. Przenoszę wzrok na swoją klatkę piersiową, a ta unosi się i opada tak szybko, jakbym biegła i...

Rany boskie! Moje sutki sterczą jak dwie stożkowe czapeczki urodzinowe i mają ochotę przebić koronkowy stanik. Arcypięknie. Zaraz spalę się ze wstydu.

Dlaczego mnie to spotyka? Dlaczego akurat z nim?

Niby widział już moje nagie piersi, ale to było tylko na zdjęciu!

Podnoszę spojrzenie na Jana, a ten pożera mnie wzrokiem. Oczy ma niemal granatowe, błyszczące, nozdrza lekko rozchylone i...

Zaraz! Czy on przygryza dolną wargę? O Chryste. Jeśli nie liczyć tamtego chorego snu, nigdy nie widziałam u niego takiego wyrazu twarzy, nie sądziłam nawet, że może wyglądać tak pożądliwie, namiętnie, seksownie.

Serce bije mi tak głośno, że aż się boję, że i Jan je słyszy. Jestem stuknięta – to znowu się dzieje. Znowu podniecam się tym, jak Jan na mnie patrzy! Niech przestanie, i to natychmiast. Przecież jest moim cholernym szefem, a ja jego cholerną podwładną!

To jednak nie powstrzymuje mnie przed tym, żeby się na niego gapić i czuć niekontrolowany przypływ pożądania.

Boże, toż to ramiona niczym bale dębowe. Pewnie bez trudu potrafiłby mnie unieść, przyprzeć do ściany, wziąć na stojąco...

– Już pani lepiej? – Niski głos przywołuje mnie do rzeczywistości.

O, znowu przeszedł na „panią". I dobrze, bo skutecznie mnie tym ocucił. Muszę wrócić na dawny tor myślowy: Jan jest oziębłym jak ryba, aspołecznym formalistą. Ale oprócz tego jest cholernie atrakcyjny fizycznie i ma zabójcze ciało, o jakie go w ogóle nie podejrzewałam. To, że jest wysoki i barczysty, zauważyłam już dawno temu, kiedy chodził w tych swoich idealnie skrojonych garniturach. Nie podejrzewałam natomiast, że pod nimi skrywa się pieprzony sześciopak! Jaki facet w tym wieku, na takim stanowisku, może się pochwalić taką formą? Aż dłoń sama się rwie, aby przesunąć opuszkami po wyrzeźbionym brzuchu, atletycznym torsie i zweryfikować, czy faktycznie mięśnie Englera są tak twarde, na jakie wyglądają.

Odruchowo schodzę wzrokiem poniżej błyszczącej klamry od paska w spodniach i... zamieram. W lewej nogawce odznacza się imponujące wybrzuszenie. Jasny gwint.

Przełykam ślinę; prąd przepływa mi między nogami. Spokojnie, Maryśka, to tylko portfel albo komórka... A sądząc po wielkości wypukłości: jedno i drugie.

– Pani Mario, wszystko w porządku? – Momentalnie odrywam wzrok od spodni i unoszę głowę.

– Tak, tak... A jak pana poparzenie? – Perfidnie wykorzystuję sytuację, żeby znowu zerknąć na jego nagą klatę.

O rany, jaki on cudny.

A może raczej: o rany, jaka ja jestem pojebana i przez rozstanie z Karolem ewidentnie niedoruchana. Przecież to niedorzeczne, że podnieca mnie widok Jana!

– W porządku. Proszę się nie ruszać przez kilka minut, żeby preparat wchłonął się w skórę. – Wstaje, a mój wzrok momentalnie pada ponownie na jego nogawkę.

Boże, miej mnie w swojej opiece. To nie żaden pieprzony portfel ani komórka. Jan ma cholerny wzwód. I to jaki!

Uderza we mnie fala gorąca, rozchodzi się po piersiach, dole brzucha, aż dociera do cipki. Robię się mokra.

Maryśka, kontrola! Opanuj się, ladacznico! – rugam się w myślach i zamykam oczy, jakby to miało w ogóle jakoś pomóc.

Słyszę oddalające się kroki Jana. Po chwili dociera do mnie szum wody lecącej z kranu. Jakiś plusk. Tarcie.

Unoszę powiekę i o mały włos nie spadam z ławki.

Engler pierze moją bluzkę! Z trudem udaje mi się powstrzymać parsknięcie. O rany, tego jeszcze nie grali. Jestem rozbawiona, zszokowana, po trosze rozczulona i, co dziwne, jeszcze bardziej podniecona. Patrzę oniemiała, jak mięśnie szerokich pleców i napiętych ramion pracują pod skórą, kiedy Jan zapiera plamę po kawie.

MÓJ. SZEF. ROBI. MI. PRANIE.

Uśmiecham się sama do siebie. Tego się nie spodziewałam. Patrzę na niego zadowolona, lecz po chwili dociera do mnie, że przecież nie mam w pracy żadnych ciuchów na zmianę.

Kurna, co ja teraz na siebie włożę?

– Co pan wyrabia?! – Zrywam się z ławki, piana ścieka mi na piersi i brzuch.

– A jak się pani wydaje? – odpowiada beznamiętnie, nawet na mnie nie patrząc.

– No właśnie nie wiem. Jak mam teraz założyć tę bluzkę z powrotem? Jest cała mokra. – Niby taki inteligentny, a nie pomyślał o takim drobnym szczególe.

– W łazience jest suszarka do rąk – odpowiada, trąc plamę.

– Która działa jak wentylator. Do nowego roku jej nie wysuszę.

Palant! Wbijam poirytowany wzrok w jego duże dłonie, które molestują moją biedną bluzkę. Zaraz ją rozerwie na strzępy.

– Czy pan nie widzi, że to tarcie nic nie daje? To nie zejdzie w ręcznym praniu.

– Zejdzie. Posypałem sodą – mówi, jakby doskonale wiedział, co robi.

To mnie zaskoczył. Skąd on wie takie rzeczy? I skąd, u diabła, wzięła się soda oczyszczona w pokoju socjalnym?

Nieważne. To i tak nie pomoże na taką plamę.

– Proszę sobie dać już spokój. Namoczę ją w domu w wybielaczu.

– Musi pani dzisiaj skończyć raport. Nie będzie pani pracować w takim stroju. – Pociera mocniej materiał.

Uparty drań.

– I tak nikogo tu nie ma. – Wzruszam ramionami.

– Ja jestem. – Wykręca bluzkę, strzepuje ją i unosi. Plama jak była, tak jest. – Do diabła. – Ma taką minę, jakby wdepnął w psią kupę.

Chce mi się z niego śmiać. Chce mi się śmiać z całej tej sytuacji.

– Przecież i tak już widział mnie pan półnagą – żartuję, bo co mi pozostało.

– Nie może pani pracować w samym staniku.

A bez stanika? Nie wiem, skąd wzięła się ta popieprzona myśl, ale jak najprędzej potrząsam głową, żeby się jej pozbyć. Niestety wyobraźnia już zaczęła harcować – ciekawe, jaką minę miał Jan, kiedy zobaczył moją fotkę toples? Czy mu się podobała? Czy się podniecił? A może zrobił sobie dobrze, patrząc na moje zdjęcie? Obraz zadowalającego się Jana momentalnie staje mi przed oczami. Jego dłoń przesuwająca się po wzwodzie, jego wzrok utkwiony w moich nagich piersiach, pomruk rozkoszy wydobywający się z lekko rozchylonych ust... Zasycha mi w gardle, odchrząkuję, a to od razu przykuwa jego uwagę. Odrywa oczy od mojej nieszczęsnej bluzki, przygląda mi się przez moment, po czym odruchowo zerka na mój dekolt, po którym spływa biały, lepki płyn.

Jego źrenice się zapalają, wstrzymuje powietrze, słychać gardłowe stęknięcie.

– Zostanie pani w mojej marynarce – odzywa się stanowczo, odwraca wzrok i podchodzi do krzesła. – I niech pani zapnie te cholerne górne guziki. – Wiesza moją mokrą bluzkę na oparciu, a następnie opuszcza pokój socjalny, zabierając ze sobą swoją poplamioną koszulę. 

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz