"Mój szef. Mój AS 2 i pół". Rozdział 13

5.4K 328 20
                                    

Na tapczanie siedzi leń, nic nie robi cały dzień. I chciałabym powiedzieć: „O, wypraszam to sobie. Jak to? Ja nic nie robię?". Ale nie potrafię. Skoro już w dzieciństwie wpajano mi, że leniuchowanie jest czymś złym, że jeśli odpoczywam, jestem próżniakiem, obibokiem i nierobem, to jak mam, do licha, dać sobie przyzwolenie na bycie legalnym leniem? A zdaniem mojej terapeutki przyszedł taki czas, kiedy powinnam zrobić sobie wolne, wyciszyć się, dotrzeć do swojego wnętrza i skupić na własnych potrzebach, zamiast kombinować, jak by tu wcisnąć jeszcze jednego klienta w tym tygodniu na renowację kozetki, a po powrocie z pracy ugotować zdrowy obiad. I tu pojawia się problem.

Tośka również mi powtarza, że powinnam się teraz relaksować, korzystać z wolności i wysypiać, póki mogę, bo później to już tylko pieluchy, nieprzespane noce i dzień podobny do dnia. Zamiast korzystać z tych rad, mam wyrzuty sumienia, że ograniczam aktywność zawodową do minimum, spędzam wieczory na oglądaniu seriali i w tajemnicy przed Janem obżeram się słodyczami. Niby odpoczywam, ale nie mentalnie – za cholerę nie potrafię świadomie nic nie robić. Nawet jeśli spaceruję, słucham muzyki w pozycji horyzontalnej czy biorę prysznic, zastanawiam się, czym powinnam się zająć, żeby nie trwać w bezczynności, która przecież nie przynosi żadnych korzyści.

Dobre rady powtarzane przez naszą terapeutkę na każdej sesji, brzmią: „Musicie zwolnić. Oboje. Za dużo myślicie, za wiele rzeczy chcecie zrobić naraz. Skupcie się na sobie. Zarówno na swoim wnętrzu, jak i na potrzebach partnera. To jest dobry czas, żeby scementować wasz związek. Dziecko dużo zmieni. Ważne, byście byli razem gotowi na jego narodziny".

Wpadłam więc na genialny pomysł – wspólny wyjazd majowy. Hotel, basen, spa, relaks, seks, all inclusive. Nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja. Podobno bycie tylko we dwoje po narodzinach dziecka to rarytas, na który mogą sobie pozwolić nieliczni mający wyrozumiałych rodziców, wczuwających się w rolę dziadków albo ufający wynajętej opiekunce.

W naszym przypadku oba warianty nie wchodzą w grę. Nie zostawię Pola samego z moimi starszymi z wiadomych względów (czy wspominałam, że nadal nie powiedziałam im o ciąży? Ups), a Jan za Chiny ludowe nie zgodzi się, by obca osoba opiekowała się jego pierworodnym. Jeśli nie wyjedziemy na wakacje teraz, później nie będzie już okazji. Biorąc pod uwagę fakt, że na trzynastego sierpnia mam wyznaczoną datę porodu, lipiec spędzę pod kloszem, pod czujnym okiem Jana.

Wyjazd jednak nie wchodzi w grę.

– Dlaczego? – Tupię nogą jak małe dziecko.

– Bo nie?

– Bardzo elokwentna odpowiedź, Janie. Zwłaszcza jak na ciebie.

– To znaczy?

– We Włoszech, w Grecji czy nawet w Hiszpanii, gdzie już zresztą byliśmy, jest teraz ciepło. Możemy wypocząć w tym samym hotelu, w którym już mieszkaliśmy. Podaj chociaż dwa powody, dla których nie możemy polecieć na wczesne wakacje.

– Pierwszy powód: nie mam ochoty nigdzie lecieć. Drugi powód: nie ufam zagranicznej służbie zdrowia. Musimy zostać w Polsce, na wypadek gdyby wystąpiły jakieś medyczne komplikacje związane z ciążą.

– No tak. A jak się urodzi Pol, to też nigdzie nie polecimy, bo może dostać kataru i żaden zagraniczny lekarz sobie z tym nie poradzi.

– Zgadzam się.

– A ja nie. To przechujowe podejście. Kompromis, Janie!

– Szczyrk.

– Sryrk. Spędziliśmy tam Wielkanoc.

– Byłaś zadowolona.

– Bo byli tam nasi znajomi. Chcę odpocząć gdzieś, gdzie jest ciepło.

– Zimno ci?

– Kurewsko.

– To potańcz. Rozgrzejesz się. Lubisz tańczyć. Tylko nie skacz, żeby nie zaszkodzić płodowi.

No to tańczę. Sama, w słuchawkach, w salonie, kiedy Jan rano ćwiczy. I dochodzę do jednego wniosku: zaczynam się starzeć. Skąd to przypuszczenie? Podobają mi się przeboje z lat, w których zostałam poczęta, i te starsze również. Przypadkiem trafiam na utwór Wodeckiego i Sośnickiej, i wyję jak bóbr przy refrenie: Z tobą chcę oglądać świat. Jan nie chce ze mną oglądać świata. Smutny bubek, tylko mnie dołuje. Muszę zmienić muzykę na pogodniejszą.

O, właśnie wytańczyłam moim wielkim tyłkiem Take On Me zespołu A-ha i pędzę do lat dziewięćdziesiątych. Britney Spears śpiewa Hit me, baby, one more time, a ja kręcę biodrami, jakbym ćwiczyła z hula-hop. Boże, ile we mnie energii. Chcę się tak czuć już zawsze! Niby ciąża to nie choroba, ale te huśtawki nastrojów przypominają zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Miałam już stany depresyjne, teraz przyszła pora na epizod maniakalny: tańczę, śpiewam, sprzątam, żrę, tyję, biegam po sklepach, kupuję niebieskie ciuszki dla Pola, chodzę na spacery, słucham audiobooków o ciąży i zapisałam się na kurs samoobrony.

Tak, jestem jak Kung Fu Panda, głównie przez to, że waga skoczyła mi o dziesięć kilogramów wzwyż. Rosnę w oczach. Chwała Bogu, większość sadła idzie w tyłek i cycki. Jan zdaje się ukontentowany tym faktem, zwłaszcza że zaokrąglony brzuch wymusza pozycję odtylną. Tak więc odkąd nastąpiło obustronne odhamowanie seksualne, jest ogień w sypialni – na jeźdźca od tyłu, krzesełko, łyżeczkę, picotti, żabkę, leniwca, pieska... Z Jana wychodzi zwierzę, a ze mnie monogamiczna puszczalska. Gdybym nie była ciężarna, zaszłabym z nim w ciążę z tysiąc razy w przeciągu ostatnich dwóch tygodni.

Na wspomniany kurs samoobrony uczęszczam w tajemnicy przed Janem, bo wiadomo: „Mario, tego rodzaju aktywność nie jest bezpieczna dla płodu". Jest bezpieczna, ponieważ dzięki tym spotkaniom czuję się bezpiecznie. Niech mnie teraz jakiś złodziej skrobnie, to powalę go na ziemię jednym chwytem. Tak, przyznaję, mój skok podczas ostatniego napadu był błazenadą i stanowił wysokie zagrożenie dla mnie i Pola. Człowiek uczy się na błędach przez całe życie.

Na zajęcia prowadzone przez Kirę trafiłam przypadkowo, po przeczytaniu jej posta na naszej osiedlowej grupie na Facebooku. Dziewczyna ma dopiero dwadzieścia lat, ale najwyraźniej wiele przeszła, bo doskonale rozumie swoje kursantki. Zwłaszcza te, które padły ofiarą przemocy i nie chcą biernie tkwić w strachu przed kolejnym atakiem. Jest nas dziesiątka dziewczyn, z czego trzy miały doświadczenia z oprawcą.

To mój ósmy trening, a już widzę efekty. Dzięki temu, że w sąsiedniej sali odbywają się zajęcia ze sztuk walki, które prowadzi Gordian – narzeczony Kiry, możemy bezkarnie ćwiczyć na rosłych mężczyznach i wyżywać się do woli. Moje hormony szaleją, bo młodzi panowie pobudzają skutecznie wyobraźnię i dolne partie ciała. Nie żebym myślała o zdradzie. Odkąd jestem z Janem, nie wyobrażam sobie, że mogłabym pójść do łóżka z kimś nieznajomym. Przy moim mężczyźnie czuję się bezpiecznie, komfortowo, mogę być sobą i nie muszę spinać pośladów (chyba że Jan tego oczekuje podczas upojnego seksu analnego). Podsumowując, jest mi z nim naprawdę dobrze, kocham go miłością wierną i bezgraniczną. Stały związek to coś dla mnie. A że podczas treningów podziwiam sobie piękno męskich ciał i wykorzystuję pełen potencjał oferowanych usług treningowych, to nie zbrodnia, prawda? Grunt to zachowanie odpowiednich granic.

Chłopaki uwielbiają Kirę. Gordian, choć posiada silny charakter, grecki temperament i jest właścicielem klubu, nie ma za wiele do gadania, jeśli chodzi o współpracę Kiry z jego kursantami. Dziewczyna owinęła go sobie wokół palca, a on ma do niej ewidentną słabość, o czym przekonałam się dzisiejszego wieczora. 

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz