"Mój szef. Mój AS 2 i pół". Rozdział 18

5.4K 379 35
                                    

Chwała Najwyższemu! To nie złamanie, a naciągnięcie mięśni! Ręka na temblak na trzy tygodnie, tabletki przeciwbólowe i pacjent może chodzić.

Ale nie chodzi, tylko leży i marudzi. Jak się okazuje, to pierwsza tego typu kontuzja Jana. Fizycznie – jako tako się trzyma, psychicznie – wrak człowieka. Potwierdza się to, co wiedziałam już wcześniej: mój facet postrzega świat w dwóch barwach. Teraz wszystko jest czarne – bo Jan nie może się samodzielnie ubrać, bo nie jest w stanie pracować, nie może prowadzić auta, robić zakupów, sprzątać, ćwiczyć i jest ode mnie w dziewięćdziesięciu procentach zależny.

– To koniec. Zrobiłaś ze mnie kalekę – powtarza po raz srylionowy.

– Już cię przepraszałam. Dwa tygodnie i wrócisz do formy. Na razie sobie odpoczywaj, pooglądaj telewizję, poczytaj w pozycji horyzontalnej... Tylko obracaj się często, bo dostaniesz odleżyn.

– Nie dostanę, byłem trzy razy w kuchni. Nie chcę odpoczywać. Nie jestem zmęczony.

– Więc kumuluj siły. To ostatnie miesiące, kiedy możemy leżeć do góry brzuchami. Wykorzystaj to. Tośka mówi, że jak urodzi się dziecko, będziemy cierpieć na deficyt wolnego czasu.

– Nie obchodzi mnie, co mówi Antonia. Fizyczną niemożliwością jest kumulowanie sił na zapas.

– To nie leż, tylko spaceruj. Rób coś lewą ręką. Na pół gwizdka, zajmij się czymkolwiek.

– Jeśli mam coś robić, to porządnie albo wcale.

– Nie dosyć, że czarno-biało, to wszystko albo nic.

– Słucham?

– Nic. Mówiłam do siebie. – Zastanawiam się, jak tu efektywnie zaktywizować Jana, aż tu nagle rozlega się sygnał nadejścia SMS-a na jego komórce.

Jan ociężale wyciąga zdrową rękę po telefon, jakby był na wpół sparaliżowany. Krzywi się przy tym, wzdycha, stęka.

– Nie mogę dosięgnąć. Jestem bezużyteczny. Zrobiłaś ze mnie kalekę – powtarza po raz srylion pierwszy, a ja jestem o krok od tego, by uczynić jego słowa o trwałym kalectwie rzeczywistością. Ale się powstrzymuję. Kocham go. Jestem cierpliwa. Pocieszam się, że to chwilowe i niebawem minie.

Gdzieś tam z tyłu głowy tli się jednak niepokojąca myśl, że trudny czeka mnie los na starość, jeśli – nie daj Boże – mój mąż zaniemoże. Odrzucam tę wizję jak najprędzej. Trzeba być pozytywnie nastawionym, nikt nie wie, co mu jest pisane.

Na razie zamierzam dbać o mojego Janka najlepiej, jak potrafię. Podaję mu więc telefon i przypadkowo odczytuję wiadomość, która wyświetla się na ekranie. Optyk zaprasza po odbiór okularów. Jest adres i godziny otwarcia salonu.

Hura! Mam pretekst, żeby wyciągnąć kalekę z domu.

Jan czyta SMS-a, a jego usta wykrzywiają się z niesmakiem. Bez słowa odkłada telefon na koc, splata dłonie na piersi, jakby układał się do trumny, po czym zatapia wzrok w pustym suficie i ciężko wzdycha.

Czekam, aż coś powie. Minutę. Dwie. Pięć. A ten leży jak truposz z otwartymi oczami. Jedyna oznaka życia to powtarzające się co dziesięć sekund mruganie.

– I co, jedziemy? – zagaduję, bo ileż można tak tkwić w bezruchu jak nieboszczyk.

– Dokąd? – Porusza wyłącznie ustami. Oczy wciąż utkwione w suficie.

– No, do optyka.

– Nie.

– Dlaczego? Przecież twoje okulary są gotowe do odbioru. Nie chcesz dobrze widzieć?

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz