ROZDZIAŁ 32

1.9K 99 9
                                    

Potwory nie istnieją!
Potwory istnieją (...). Ale zwykle nie mają kłów ani śrubek w szyi.
Potwór to nie ten, który wygląda jak potwór, ale kto postępuje jak potwór.
~ Marcelo Figueras

BLAKE

Mimo ogromnego zmęczenia długo kręcę się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Ciągle myślę o czekającym mnie spotkaniu. Dawno nie byłam tak przerażona. Rozmowa z Willem będzie jedną z najtrudniejszych w całym moim życiu. Nie wiem, jak ją przeprowadzić, jak powinnam zachować się przy mężczyźnie. Nie jestem w stanie przewidzieć jego reakcji. Boję się, że nie znajdę w sobie tyle odwagi, żeby wypomnieć mu zdradę, boję się, że znów dam mu się zmanipulować. Teraz wydaje mi się, że jestem dostatecznie silna, ale nie potrafię określić, czy ta siła nie opuści mnie, gdy stanę z Woodem twarzą w twarz.

— Blake. — Do moich uszu, jak przez mgłę, dociera głos, którego nie rozpoznaję od razu. Jednak udało mi się zasnąć — myślę i na wpół świadoma otwieram jedno oko. Nade mną stoi Carter. — Jesteśmy na miejscu, pomyślałem, że cię obudzę, bo pokoje są na ciebie i tylko ty możesz nas zameldować. Reszta śpi.

— Oczywiście, że śpią, spędziliśmy nockę na nogach. Daj mi chwilę, zaraz wstanę, ogarnę się i załatwię, co trzeba. Która godzina?

— Dochodzi dwunasta. — Jęczę niezadowolona, bo przypominam sobie, że chwilę przed dziesiątą jeszcze zerkałam na wyświetlacz telefonu. Spałam niecałe dwie godziny. Cudownie.

— Możesz zrobić mi kawę? — pytam, ziewając, i podnoszę się do siadu. McKane kiwa głową i idzie do dziennej części pojazdu. Pozostali śpią w najlepsze, więc na razie nie będę ich budzić. Podejrzewam, że są równie zmęczeni co ja, a dziś nie grają, więc zdecydowanie należy im się odpoczynek. Podciągam kolana pod brodę i na moment opieram na nich łokcie, a dłońmi podpieram czoło. Jakoś przetrwam ten dzień, jutro będzie lepiej. Będę wolna.

Sięgam pod łóżko w poszukiwaniu swojej kosmetyczki. Pamiętając o wizji prysznica w hotelu, nie zamierzam się na razie malować, ale coś czuję, że bez korektora się nie obejdzie. Wyciągam jeszcze jakieś luźniejsze ubrania i idę do łazienki, żeby doprowadzić się do możliwie jak najlepszego stanu.

Ubrana przechodzę na przód pojazdu, gdzie na stole czeka kawa.

— Dziękuję, być może właśnie ratujesz mi życie. — Pociągam łyk z kubka i mruczę zadowolona. Papieros do tego i może będę miała jakieś szanse na przeżycie tego dnia. Zerkam na stół w poszukiwaniu fajek. Zawsze zostawiamy tu paczkę, z której korzystamy wszyscy. — Carter, powiedz, że masz fajki. Nie mam siły, żeby iść na tył autobusu po swoją torebkę. — Kierowca wybucha śmiechem, ale wyciąga z kieszeni paczkę i podaje mi. — Naprawdę ratujesz mi dziś życie.

— To może jeszcze śniadanie ci zrobić? — Unosi brwi wyraźnie rozbawiony.

— Mówisz serio? — Kiwa głową, więc odpowiadam tym samym, uśmiecham się do niego z wdzięcznością i wychodzę na zewnątrz, żeby zapalić.

Pogoda w Los Angeles jest piękna, na niebie nie ma ani jednej chmury, słońce przyjemnie ogrzewa moją skórę. Wkładam papierosa do ust i odpalam, zaciągając się. Wypuszczam dym i pociągam łyk kawy. Dociera do mnie, co robię i parskam śmiechem, bo dokładnie to samo robi codziennie Alex. W którym momencie tak bardzo zaczęłam go przypominać? Coś chyba jest w tym, że przejmujemy przyzwyczajenia od ludzi, z którymi przebywamy.

Carter rzeczywiście robi mi śniadanie. Kiedy wracam do wnętrza pojazdu, na talerzu czeka na mnie ogromny omlet.

— Jeśli przez to przestaniesz się na mnie wściekać za to, że cię obudziłem, jestem w stanie się poświęcić. Smacznego.

Wszystko będzie dobrze [BYŁO WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz