Minęły dwa dni od feralnego spotkania z Michaelem. Napisał do mnie przez ten czas kilka wiadomości, na które nie miałam ochoty odpowiadać. Prosił, żebym się odezwała, prosił o rozmowę, o jeszcze jedną szansę, ale nie wynikało z tego nic konkretnego. Gdyby chciał mi wyjaśnić swoje zachowanie, zrobiłby to wtedy, pod moim domem. On najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Wymówki o byciu niegotowym na związek mógł sobie wsadzić głęboko w tyłek.
Po tych dwóch dniach jego próby kontaktu zaczęły mnie irytować. Napisałam mu więc, żeby odpuścił i dał mi czas. Obiecałam, że sama się do niego odezwę, gdy będę na to gotowa. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd i nie powinnam mu niczego obiecywać. Zrobiłam mu tylko nadzieję, a samą siebie zobowiązałam do dotrzymania tej obietnicy. Na szczęście nie powiedziałam mu, kiedy dokładnie się odezwę, więc miałam nieograniczony czas na przemyślenie paru spraw.
Tego dnia w butiku panował większy tłum niż zwykle. Sklepy takie jak ten nigdy nie są oblegane, zazwyczaj dziesiątka klientów dziennie to maksimum. To, co przyciąga dużą ilość osób, to bez wątpienia magiczne słowo „wyprzedaż". Markowe ubrania za połowę ceny? Kto by się nie skusił?
Pani Smith wystawiła na promocję starsze kolekcje, aby zrobić miejsce na nowe. Zainteresowanie wyprzedażą było spore, więc szefowa pomagała mi z obsługą klientek. Dopiero po południu w sklepie zrobiło się luźniej. Pani Smith uciekła do swojej kanciapy, aby zająć się jakimiś ważnymi papierami, a ja obiecałam, że sama wszystko ogarnę, a gdybym potrzebowała dodatkowych rąk do pracy, to po prostu ją zawołam.
Do sklepu weszła młoda kobieta. Podeszłam do niej z miną uprzejmej sprzedawczyni i zapytałam, czy szuka czegoś konkretnego. Powiedziała, że na razie tylko się rozgląda, po czym ruszyła na dział ze spódnicami. Chwilę później w butiku pojawiła się kolejna klientka. Nie mogłam jednak do niej podejść, bo w tym samym momencie zadzwonił telefon. Dzwonił jeden z naszych dostawców. Przekazałam szefowej to, co mi powiedział, po czym wróciłam na sklep i postanowiłam w końcu zająć się klientką numer dwa, która przeglądała suknie wieczorowe.
— Dzień dobry, czy mogę w czymś pomóc?
— Tak, dzień dobry — odpowiedziała uśmiechając się radośnie. — Bardzo podoba mi się ta sukienka, ale widzę, że nie ma rozmiaru XL. Może znajdzie się coś na magazynie?
— Obawiam się, że nie. To końcówka kolekcji, wszystkie egzemplarze wiszą tu na wieszaku.
— Szkoda. Bo właśnie czegoś takiego szukam. W takim kolorze i fasonie.
— Mogę zaproponować coś w podobnym stylu.
Podeszłyśmy do wieszaka obok, gdzie wisiała sukienka, który moim zdaniem mogła przypaść do gustu klientce. Wprawdzie trochę droższa, bo nie z promocji, ale w tym samym odcieniu błękitu i z niemalże identycznymi rękawami. Klientka zaczęła macać materiał z każdej strony, przyglądać się aplikacjom i guziczkom, a ja w tym czasie rozejrzałam się po sklepie. Przed chwilą ktoś musiał wejść do środka, bo słyszałam odgłos otwieranych drzwi. Rzeczywiście między wieszakami kręcił się mężczyzna. Widziałam tylko jego plecy, fragment tatuażu wystający spod rękawa t-shirtu oraz zaczesane do tyłu czarne włosy.
— Przymierzę te dwie, dobrze? — powiedziała klientka, pokazując mi sukienki, które wybrała.
— Oczywiście. Tam są przymierzalnie. — Wskazałam ręką kierunek. — Gdyby potrzebowała pani inny rozmiar, proszę wołać.
Kobieta weszła do przymierzalni, a ja jeszcze raz zerknęłam na czarnowłosego mężczyznę, który spacerował po sklepie. Wyglądał na nieco zagubionego, zresztą jak każdy facet w butiku z modą damską. Pewnie szukał czegoś dla swojej dziewczyny i utknął w martwym punkcie. Uznałam, że z wielką chęcią przyjmie moją pomoc. Zdążyłam zrobić zaledwie krok do przodu, gdy mężczyzna się odwrócił. Natychmiast zamarłam w miejscu, zdając sobie sprawę, na kogo patrzę.
CZYTASZ
Paranoid ✔
Mystery / ThrillerI CZĘŚĆ DYLOGII Valerie nigdy nie podejrzewała, że jej na pozór idealne życie tak nagle legnie w gruzach. Tragiczna śmierć ojca, nieoczekiwana choroba matki oraz wizja bankructwa zmusiły ją do przeprowadzki i zrezygnowania z wymarzonych studiów. Mie...