Rozdział 38

11 2 0
                                    

Wprawdzie prognozy pogody zapowiadały gwałtowne ulewy i wichury, ale liczyłam na typową letnią burzę, a nie armagedon, który sparaliżował całe miasto. Zaczęło padać, gdy akurat wychodziłam z pracy, więc moja nowa parasolka zdecydowanie ułatwiła mi dojście na przystanek autobusowy. Kiedy dotarłam do domu, nie minął kwadrans, jak z nieba zaczął lać się potężny strumień wody, a agresywny wiatr niemalże wyrywał mi szyby z okien. Wyjrzałam na ulicę i starałam się dostrzec cokolwiek przez tę ścianę deszczu. Szczerze współczułam każdej osobie, która nie miała teraz możliwości, by się gdzieś schować. Na przykład biegnącej chodnikiem pani z małym pieskiem, który praktycznie unosił się w powietrzu, ciągnięty przez porywy wiatru. Już czekałam na oficjalne dane od miasta na temat połamanych drzew i zerwanych linii energetycznych. Służby na pewno będą tego wieczora miały sporo roboty.

W akompaniamencie grzmotów i świszczącego wiatru, usiadłam na kanapie i włączyłam laptopa. Postanowiłam zabrać się za coś, nad czym myślałam już od dłuższego czasu – za zakupy.

Okej, może nie dosłownie. Niekoniecznie planowałam coś kupować, ale przecież przeglądanie Amazona nic nie kosztuje, a ja i tak nie miałam nic innego do roboty. Weszłam więc w dział tekstylny i zaczęłam poszukiwania ciekawych tkanin. Gdy ostatnim razem wyjęłam z szafy maszynę do szycia, ze złości prawie wyrzuciłam ją przez okno, ale szczerze wierzyłam, że tamtego dnia po prostu nie miałam weny. Oraz materiałów. A teraz mój portfel był grubszy o kilkaset dolarów i mogłam je przeznaczyć na jakąś fajną tkaninę. Mówiąc szczerze byłam w szoku, że nadal nie wydałam wszystkich pieniędzy, które dwa tygodnie wcześniej dostałam od ojca. Najwidoczniej lata oszczędzania weszły mi już w nawyk.

Już od dłuższego czasu po głowie chodził mi projekt sukienki w jakiś fikuśny, kolorowy wzór. Nie mogłam się jednak zdecydować, czy wolę wisienki czy arbuzy. Znalazłam też fajny czerwono-czarny materiał w nietoperze; zdecydowanie bardziej w moim stylu. Wielkimi krokami zbliżało się Halloween. Nie miałam jeszcze planów na ten dzień, ale to zawsze dobry pretekst, by coś sobie uszyć na tę okazję. Wprawdzie do święta duchów zostały jeszcze trzy miesiące, ale dla mnie były to tylko trzy miesiące. Trochę wyszłam z wprawy jeśli chodzi o szycie i projektowanie i jeśli naprawdę chciałam się za coś porządnie zabrać, to potrzebowałam sporo czasu. Ostatnio nie potrafiłam nawet przeszyć prostej linii.

Zagłębiałam się w odmęty internetu i przeglądałam kolejne strony z tkaninami, gdy napisał do mnie Ashton.

Dupek z chevroleta: Jesteś w domu?

Ja: Nie, jest tak piękna pogoda, że postanowiłam udać się na długi spacer po Central Parku

Dupek z chevroleta: Czyli jesteś. A robisz coś ważnego?

Ja: Jeżeli ważnym można nazwać przeglądanie sklepów internetowych

Dupek z chevroleta: Planujesz zakupy?

Ja: Może

Ja: Chcesz coś konkretnego, czy napisałeś, bo ci się nudzi?

Dupek z chevroleta: I jedno i drugie ;)

Ja: Czyli?

Ja: Halo???

Przestał odpisywać. Tak po prostu. Czekałam parę minut, a potem odrzuciłam telefon na bok i wróciłam do przeglądania tkanin. Było to zdecydowanie ciekawsze zajęcie, niż zachodzenie w głowę, co ten człowiek miał na myśli. Zresztą nad czym tu się zastanawiać? Pewnie znowu w jego mózgu uaktywniła się funkcja ochroniarza, skoro pytał, gdzie jestem i co robię. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek odpuści i przestanie traktować mnie jak biedaczysko, które trzeba pilnować. Troskę powinien zostawić mojemu ojcu.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz