Rozdział 11

25 1 0
                                    

Złego diabli nie biorą – to powinno być moje życiowe motto. W poniedziałek czułam się jak stara dętka od roweru i naprawdę bałam się, że ten stan będzie trwał wiecznie, ale mój organizm był twardy jak skała i zacięcie walczył. Wlewałam w siebie litry herbaty z imbirem, ćpałam leki przeciwzapalne, chyba nawet więcej, niż zaleca ulotka i spałam tak długo, jak tylko się dało. Po dwóch dniach udało mi się zbić gorączkę, pozbyłam się też migreny, a obolałe mięśnie powoli dochodziły do siebie. Tym sposobem byłam już gotowa, by w czwartek wrócić do pracy. Nadal trochę osłabiona i nadal kaszlałam raz na jakiś czas, ale nie mogłam sobie pozwolić na więcej dni wolnego. Pani Smith raczej nie planowała mi płacić za ten krótki, nieplanowany urlop, ale ostatnio obiecała mi premię, więc przynajmniej miałam wyjść na zero. Zawsze to jakieś pocieszenie.

Ashton cały czas do mnie pisał. Okej, może nie cały czas, ale trzy wiadomości w dwa dni to dla mnie sporo. Pytał, jak się czuję, czy czegoś potrzebuję, czy w czymś może mi pomóc, a gdy proponował, że mnie odwiedzi, zbywałam go. Było mi dziwnie z tym, że chciał do mnie przyjeżdżać, robić herbatkę i w ogóle tym, że martwił się moim stanem zdrowia. To prawie tak, jakbyśmy się przyjaźnili, a ja nie chciałam się z nim przyjaźnić. Żadne z nas tego nie chciało. On tu był, bo ktoś go o to poprosił, a tą osobą na pewno nie byłam ja. Ta niecodzienna sytuacja sprawiła, że poniekąd byliśmy na siebie skazani i jakoś musieliśmy to tolerować.

Odwiedził mnie dopiero w środę po południu. W końcu odzyskałam apetyt i miałam ochotę na duży, pożywny obiad, ale nie miałam siły iść do sklepu ani tym bardziej stać przy garach. Dlatego gdy Ashton zadzwonił i zapytał, czy może w czymś mi pomóc, przyjęłam jego ofertę. Przyjechał więc i zrobił mi małe zakupy spożywcze, za które znowu zapłacił. Oczywiście go za to opieprzyłam, ale jakaś cząstka mnie ucieszyła się, że nie ubyło mi nic z portfela.

Ashton kupił między innymi tackę z chili con carne do podgrzania w mikrofali. A nawet dwie tacki. Stwierdził, że jest głodny i chętnie zje ze mną. Wprawdzie nie pisałam się na wspólny obiadek, ale tak ssało mnie w żołądku, że było mi wszystko jedno. Poza tym nie zamierzałam zmuszać nikogo do głodowania.

— Jak się dziś czujesz? — zapytał, gdy siedzieliśmy przy wysepce nad gorącym, pachnącym obiadem. — Wyglądasz o wiele lepiej niż przedwczoraj.

— Bo czuję się lepiej. Jutro już będę śmigać.

— Zamierzasz iść do pracy?

— Muszę. Rachunki same się nie opłacą.

— Może potrzebujesz podwózki rano?

— Nie, dzięki — odparłam stanowczo. — Myślę, że dam radę dojechać na miejsce autobusem. Sama.

— Spoko, tak tylko pytam.

Ashton niewzruszony wrócił do jedzenia, a ja wtedy pomyślałam sobie, że choć jestem ekstremalnie sfrustrowana tą sytuacją, to czasem fajnie mieć takiego ochroniarza pod ręką. Zrobi ci zakupy, przyniesie obiad, zawiezie w jakieś miejsce, a przy okazji obroni przed złodziejem. Mogłabym nawet go polubić, gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach. Może.

Po zjedzeniu obiadu wzięłam kolejną porcję swojego leku, a potem nastawiłam wodę na herbatę. Zaproponowałam kubek Ashtonowi, ale podziękował. Kiedy tylko usiadłam z parującym napojem na kanapie, Ashton zapytał, czy potrzebuję czegoś jeszcze, czy ma już sobie iść. Najwyraźniej nauczył się już, że jego obecność w moim mieszkaniu nie zawsze jest mile widziana, ale akurat na tamten dzień miałam trochę inne plany.

— Nie, zostań. Musimy pogadać.

— Tak? A o czym?

— Nie strugaj durnia, dobrze wiesz o czym.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz