Rozdział 27

14 0 0
                                    

W piątek Frances Smith przekazała mi jedną z najlepszych wiadomości, jaką mogła mi przekazać. Okej, może nie tak dobrą, jak wtedy, gdy obiecała mi premię za „ciężką pracę", ale też było nieźle.

We wtorek miałam mieć wolne.

— Jutro wybieram się do znajomych do Hamptons. Wiesz, z okazji czwartego lipca — powiedziała z samego rana, zanim jeszcze otworzyłyśmy sklep. — Zamierzam zrobić sobie długi weekend, dlatego we wtorek butik będzie zamknięty.

Była to dla mnie na tyle dobra informacja, że znacznie ułatwiała moje plany na poniedziałek. Tata naciskał, abym przyjechała do Ridge na Dzień Niepodległości, a ja dałam mu pozytywną odpowiedź dopiero po dwóch dniach. Było wiele powodów, przez które tak zwlekałam. Po pierwsze nadal byłam na niego obrażona, tak troszeczkę, oraz zbyt dumna żeby tę obrazę zakopać. Po drugie spędzanie czwartego lipca w rodzinnym gronie nie było dla mnie tak oczywiste jak jeszcze parę lat temu i musiałam się z tym przespać. A po trzecie nie skakałam z radości na myśl o powrocie na to zadupie, na którym spędziłam jeden z najbardziej popieprzonych weekendów w moim życiu. Wprawdzie padła też propozycja, aby spędzić ten dzień u mnie w mieszkaniu, a potem wyjść na miasto, gdzie na pewno działo się więcej ciekawszych rzeczy niż w Ridge, ale ostatecznie wszyscy stwierdzili, że wolą posiedzieć przy grillu na własnym podwórku.

Koniec końców zgodziłam się przyjechać. Tak naprawdę to od początku chciałam to zrobić, ale, jak już wspominałam, byłam dumna, obrażona i musiałam się z tym przespać. Jedynym minusem było to, że jeszcze tego samego wieczora musiałam wrócić do domu, więc długa impreza do bladego świtu odpadała. I właśnie dlatego informacja o wolnym wtorku była takim ułatwieniem. To oznaczało, że mogłam zostać w Ridge na noc i niczym się nie martwić. Czy tęskniłam za spaniem na rozłożonym fotelu samochodowym? Absolutnie nie. Ale przynajmniej tym razem zamierzałam wziąć ze sobą piżamę, szczoteczkę do zębów i wygodną poduszkę, by trochę umilić sobie noc. Zamierzałam też nawalić się w doborowym towarzystwie, bo nie wiedziałam, kiedy znowu się z tym towarzystwem zobaczę.

— Clarence jest zachwycony — powiedział Ashton, gdy rozmawialiśmy wieczorem przez telefon. — Powiedział, że odstąpi ci swoje łóżko i w ogóle zrobi wszystko, żeby wynagrodzić ci tamten weekend.

— Och, oczywiście że odstąpi mi łóżko. Mówił ci, że w naszym domu miałam największy pokój?

— Serio? Dostałaś główną sypialnię?

— Może i nie miała osobnej łazienki, ale za to spory balkon i wielką garderobę.

— No no, ktoś tu jest rozpuszczony — powiedział takim tonem, że byłam przekonana, że właśnie uśmiechnął się cwaniacko.

— Ja? Rozpuszczona? Nie obrażaj mnie. Starzy próbowali mnie rozpuszczać, ale nigdy im się nie dałam. Umiem sobie radzić sama, dobrze o tym wiesz.

— Ale bez świeżo mielonej kawy z ekspresu automatycznego to pewnie ciężko ci się żyje.

— Zamknij się. — Wywróciłam oczami, gdy Ashton chichotał w najlepsze. — I nawet nie przypominaj mi o tym cholernym ekspresie, bo na myśl o osobie, która go ode mnie kupiła, chce mi się rzygać.

— Przepraszam, kompletnie zapomniałem, że... Isabel i Luke... — Nie mógł dokończyć zdania, bo cały czas się śmiał. — Że wymyślili taki durny podstęp...

— Kupiła ode mnie ekspres tylko po to, żeby się do mnie zbliżyć, kumasz to? Pewnie po wszystkim od razu go wyrzuciła albo opchnęła komuś innemu za zawyżoną cenę, żeby jeszcze na mnie zarobić.

— Przykro mi. Nie wiem, jak inaczej cię pocieszyć.

— Nie musisz. Już zdążyłam się pogodzić z tym, że czasem w moim życiu dzieją się dziwne rzeczy.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz