Rozdział 8

18 0 0
                                    

Siedziałam prze kuchennym blacie, na którym walała się góra nitek oraz skrawków materiałów. Właśnie robiłam coś, o co jeszcze wczoraj bym się nie podejrzewała – szyłam na maszynie. To wszystko przez Michaela. Tą całą gadką o studiach i inwestowaniu w siebie namieszał mi w głowie. A może nie tyle namieszał, co sprawił, że wróciły do mnie przeróżne wspomnienia związane z radością, kiedy szyłam. Myślałam, że to minie, ale gdy obudziłam się następnego dnia rano, od razu zerknęłam w stronę szafy, jakby do mnie wołała. Próbowałam zignorować to wołanie. Wypiłam poranną kawę, zjadłam śniadanie i w końcu nie wytrzymałam. Znalazłam jakąś starą koszulę, w której już nie chodziłam i wzięłam się za przeróbki.

Po godzinie udręki z wiecznie zrywającą się nitką miałam tego po dziurki w nosie. Złamana igła przelała czarę goryczy. Wyłączyłam maszynę i rzuciłam porozpruwaną koszulę na podłogę. Nie było to jednak satysfakcjonujące, bo nie pieprznęła w panele tak, jak zrobiłby to wazon albo szklanka. Idąc do szafy, aby odłożyć maszynę, kopnęłam po drodze materiał, o który prawię się potknęłam i przeklęłam go, jakby zrobił mi krzywdę. Potem zgarnęłam go z podłogi, zwinęłam w kulkę i również wrzuciłam do szafy. Może kiedyś mi się przyda jako szmata do mycia kibla.

— To nie tak, że nagle zapomniałaś, jak to się robi — gadałam do samej siebie na głos. — Rok temu uszyłaś zajebiste spodnie, które nawet pochwaliła Frances Smith. Po prostu to zły dzień na szycie. Nic na siłę.

Około południa, gdy już ochłonęłam po kłótni z maszyną, postanowiłam udać się na zakupy. Miałam do uzupełnienia zapasy w lodówce oraz trochę domowej chemii. Jak na złość mój ulubiony i przy okazji tani market znajdujący się pod moim domem był zamknięty, więc musiałam zapieprzać do sklepu pięć ulic dalej. Już nie mogłam się doczekać, aż będę wracać metrem z pełnymi siatami. Czy byłam wygodnicka? Może trochę.

Spacerowałam właśnie alejką z nabiałem szukając żółtego sera, gdy dostałam nową wiadomość. Byłam bliska wrzaśnięcia na cały sklep, kiedy tylko zobaczyłam nadawcę.

Dupek z chevroleta: Jesteś w domu?

Ja: Na zakupach.

Dupek z chevroleta: Gdzie? Podjadę po ciebie.

Ja: A co jeśli nie chcę, żebyś po mnie podjeżdżał?

Dupek z chevroleta: Nie drocz się, chcę tylko pogadać. Przy okazji odwiozę cię na chatę.

Propozycja Ashtona była wręcz jak flirt z moją wygodnicką naturą. Mogłabym nawet rzec, że Ashton spadł mi tą propozycją z nieba, gdyby nie to, że po prostu mnie wkurzał i nie chciałam z nim gadać. A przy okazji lubiłam się z nim droczyć, choć on ewidentnie tego nie lubił. I właśnie dlatego ja lubiłam to jeszcze bardziej.

Ostatecznie podałam mu lokalizację marketu, w którym właśnie byłam. Napisał, że dotrze na miejsce za kwadrans. Kiedy wreszcie odeszłam od kasy, gdzie musiałam użerać się z mozolną kasjerką, której wieki zajmowało nabicie na paragon moich zakupów, odetchnęłam z ulgą. Byłam zła i zmęczona, a moje torby ważyły chyba z dziesięć kilo.

Ashton dał mi znać, że zaparkował na samym końcu parkingu, bo bliżej nie było miejsca. Wlokłam się przez parking, omijając rodziny z małymi dziećmi, krążące samochody i starając się nie wypuścić zakupów z rąk. Gdy wreszcie dotarłam do czarnego chevroleta, odetchnęłam po raz kolejny.

— Dalej się nie dało? — burknęłam, wsadzając torby na tylne siedzenie.

— A myślałem, że nie chcesz, żebym przyjeżdżał? — Ashton brzmiał, jakby powstrzymywał śmiech.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz