Rozdział 21

24 1 0
                                    

Pierwszy raz od dwóch dni porządnie się wyspałam. Choć moja rozkładana sofa nie należała do mebli luksusowych, to na pewno była wygodniejsza niż siedzenie w samochodzie. W końcu też spałam w piżamie oraz świeżej bieliźnie. W czystej, pachnącej tanim proszkiem do prania pościeli. W umytych włosach i głęboko oczyszczonej z resztek makijażu twarzy. Może to brzmiało dramatycznie, jakbym wróciła z długiego survivalu w dżungli, ale naprawdę stęskniłam się za swoim mieszkaniem. Przynajmniej nie musiałam kłócić się z trzema chłopami o kolejność pójścia do łazienki, w której i tak nie było mi dane zaznać kojącej kąpieli.

Stojąc nad kuchennym blatem i zalewając swoją poranną kawę wrzątkiem, myślałam o tym, jak surrealistyczna wydawała się rzeczywistość wokół mnie. Zaraz wychodziłam do pracy. Tak po prostu. Miałam wsiąść w autobus, a potem przez osiem godzin stać za kasą butiku. Miałam jak gdyby nigdy nic wrócić do swojego normalnego życia po tym, co się stało. I udawać przed panią Smith, że to w ogóle się nie stało.

A stało się sporo. W ciągu trzech dni dwa razy grożono mi bronią, opatrywałam ranę postrzałową, popadłam w nałóg nikotynowy oraz oczywiście odnowiłam kontakt ze swoim zmartwychwstałym ojcem, który przez pięć lat uciekał przed kolesiem, a nawet dwoma kolesiami, którzy chcieli go zabić. Och, i przy okazji dowiedziałam się, że moja nowa przyjaciółka tylko udawała moją przyjaciółkę i prawdopodobnie nafaszerowała mnie prochami, by włamać się do mojego telefonu.

Chyba potrzebowałam paru dni, żeby przejść z tym do porządku dziennego.

Kolejna rzecz, której potrzebowałam to remont. W ścianie zaraz obok drzwi do łazienki widniała przepiękna dziura po kuli. Na podłodze leżały resztki tynku i farby, których jeszcze nie sprzątnęłam. Nie miałam pojęcia, co z tym zrobić. Właściciel mieszkania na szczęście nie składał mi niezapowiedzianych wizyt, więc miałam czas na zastanowienie, ale wiedziałam, że i tak czy siak mnie zabije. Jeżeli nie za samą rozwaloną ścianę, to za to, że ośmieliłam się ją w ogóle dotknąć. Gdy się tu wprowadzałam, właściciel jasno zaznaczył, że ściany są nie do ruszenia i nie mogę ich pomalować na inny kolor. Przynajmniej raczej żaden z sąsiadów nie wezwał w piątek policji. Najwidoczniej nikt nie przejął się strzałami dobiegającymi z mieszkania. W tym mieście chyba na nikim nie robi to już wrażenia.

Siedząc w autobusie wiozącym mnie do pracy, myślałam o Isabel, a raczej o jej mieszkaniu, które odwiedziłam poprzedniego wieczora. To znaczy nie jej mieszkaniu. Chyba. To jakiś absurd. Jeszcze tydzień temu piłam w tej małej, nowoczesnej kawalerce gin z tonikiem. Zastanawiałam się, skąd Isabel stać na taki kwadrat. Sprzedała mi wtedy super wiarygodną bajeczkę o nowym mieszkaniu, które wynajmuje po znajomości. O tym, że dopiero się wprowadziła i jeszcze nie zdążyła urządzić, dlatego nie ma nigdzie jej osobistych rzeczy. Wtedy nie wzbudziło to żadnych podejrzeń, ale po rozmowie z sąsiadką z wylakierowanymi lokami, wszystko zaczęło nabierać sensu. Isabel nigdy tam nie mieszkała. Po prostu poprosiła swojego kolegę Luke'a Hemmingsa, który ma powiązania z agencją nieruchomości o przysługę – miał pożyczyć jej wolne lokum na jeden wieczór. Cały tamten wieczór był perfekcyjnie zaplanowanym spektaklem, który miał na celu uwiarygodnić zamiary Isabel. Miał uśpić moją czujność i dać Isabel pole do popisu, by mogła mnie naćpać i w spokoju przejrzeć zawartość mojego telefonu. A wszystko po to, by dotrzeć do mojego ojca.

Gdyby ktoś kiedyś powiedział, że spotka mnie coś takiego, poplułabym się ze śmiechu. Takie zawiłe intrygi dzieją się w kiepskich filmach, a nie prawdziwym życiu.

Nie mogłam zrozumieć jednego – dlaczego to trwało tak długo? Dlaczego Isabel nie mogła załatwić tego wcześniej? Po co były te wszystkie spotkania w pubach, te rozmowy o facetach, pracy i studiach? I gdzie Isabel nauczyła się tak grać? Była cholernie przekonywująca, gdy twierdziła, że mnie lubi i jest jej przykro, że będzie musiała się przeprowadzić. Była cholernie przekonywująca, gdy narzekała na swojego podopiecznego, trzyletniego Benjaminka, którym musi się opiekować. Gdy fukała na swojego byłego, gdy zmęczona wracała po zajęciach na uczelni albo z pracy. Gdy ze smutkiem w oczach opowiadała o swoim nieżyjącym ojcu. Spokoju nie dawała mi jedna kwestia – czy cokolwiek z tego, co mówiła, było prawdą? Czy Isabel Hayden w ogóle nazywała się Isabel Hayden, czy to też jedno wielkie kłamstwo?

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz