W niedzielny poranek odezwała się do mnie Isabel. Nie miałyśmy kontaktu przez cały tydzień, bo podobno była gdzieś za miastem. Nie wiedziałam gdzie i po co, ale obiecała, że sama da znać, kiedy wróci, więc nie zawracałam jej dupy pytaniami. Teraz w końcu do mnie zadzwoniła z informacją, że jest już w Nowym Jorku i wieczorem chętnie się ze mną spotka. Co więcej, zaprosiła mnie do swojego mieszkania. Nawet chciałam powiedzieć o tym Ashtonowi, żeby w końcu odpuścił. W końcu z jakiegoś powodu zaniepokoił go fakt, że nigdy nie byłam u niej w domu. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu. Ashton nie był moim ojcem, a ja nie byłam jego nastoletnią córką, żeby spowiadać mu się ze wszystkiego, co robię.
Podróż metrem do zachodniego Queens zajęła mi niecałe czterdzieści minut. Po wyjściu z pociągu czekał mnie jeszcze dziesięciominutowy spacer z nawigacją, bo nie znałam dobrze tej części miasta i bez spoglądania na mapę pewnie bym się zgubiła. Numeracja budynków była tu strasznie popieprzona.
Mieszkanie Isabel znajdowało się w nowym, siedmiopiętrowym bloku mieszkalnym. Wyglądał na nowoczesny i drogi. Zresztą cała okolica wyglądała nieźle i z chęcią mogłabym tu zamieszkać, gdyby oczywiście było mnie na to stać. Względny spokój, czyste chodniki, schludne budynki i kwadrans od Manhattanu – brzmiało całkiem nieźle, wręcz zajebiście.
Zadzwoniłam domofonem i już chwilę później znalazłam się na zadbanej klatce schodowej. Wsiadłam do windy i wjechałam na drugie piętro. Zapukałam do drzwi, które po paru sekundach otworzyła szeroko uśmiechnięta Isabel.
— No cześć! — powiedziała radośnie, obejmując mnie na przywitanie i całując lekko w policzek. Dziś o dziwo nie miała na sobie szminki, więc nie potrzebowałam chusteczki do wytarcia twarzy.
— Przepraszam za to drobne spóźnienie. Nigdy tu nie byłam i potrzebowałam chwili, aby ogarnąć dzielnicę.
— Nie przejmuj się. Ja w zasadzie też jestem w proszku, nawet nie dokończyłam make-upu. Proszę, wchodź.
Mieszkanie było niewielkie, metrażem podobne do mojego, może nawet i mniejsze. Mimo tego moja zapyziała nora nawet nie dorastała do pięt kawalerce Isabel. Wszystko tu było nowe, czyściutkie i świetnie zaaranżowane, dosłownie jakby rękę do tego przykładał jakiś architekt wnętrz. Miejsce idealne dla studentki architektury. Zaraz przy wejściu znajdował się mały aneks kuchenny z białymi szafkami i nowoczesnymi sprzętami. Dalej część dzienna, gdzie na miękkim dywanie stała beżowa kanapa, a pod ścianą telewizor – luksus, na który aktualnie nie mogłam sobie pozwolić. Na końcu mieszkania znajdowała się sypialnia odgrodzona od reszty pomieszczenia półką na książki. Stało tam podwójne łóżko, duże lustro oraz toaletka i biurko w jednym. Okna ozdabiały jasne zasłony, które sprawiały, że mieszkanko wydawało się jeszcze bardziej przytulne. Może i nie było w moim stylu, ale wyglądało sto razy lepiej niż moje. Czy byłam zazdrosna? Cholera, może odrobinę.
— Fajna miejscówa — powiedziałam kończąc zwiedzanie. — Nowy budynek w dobrej dzielnicy, blisko na Manhattan...
— I wynajęte po znajomości, dlatego niewiele płacę.
— To wiele tłumaczy. — Usiadłam na kanapie i jeszcze raz rozejrzałam się po wnętrzu. Było piękne, naprawdę, jak z jakiegoś katalogu. Dosłownie. Zero kurzu, żadnego bałaganu, wszystko na swoim miejscu, każdy wazonik na półce, każda doniczka z podlanym kwiatkiem, każda ozdobna poduszka. Zdałam sobie sprawę, że czegoś tu brakowało: prywatnych rzeczy świadczących o tym, że ktoś tu mieszka. — Ale chyba jesteś pedantką, co? Jest tu tak schludnie... Aż sterylnie.
— Dopiero co się wprowadziłam. — Isabel udała się do części kuchennej i otworzyła szafkę. — Jeszcze nie zdążyłam przywieźć tu wszystkich swoich rzeczy, dlatego trochę tu pusto. Właściwie to jesteś moim pierwszym gościem.
CZYTASZ
Paranoid ✔
Mystery / ThrillerI CZĘŚĆ DYLOGII Valerie nigdy nie podejrzewała, że jej na pozór idealne życie tak nagle legnie w gruzach. Tragiczna śmierć ojca, nieoczekiwana choroba matki oraz wizja bankructwa zmusiły ją do przeprowadzki i zrezygnowania z wymarzonych studiów. Mie...