Rozdział 40

8 1 0
                                    

Nowy Jork po wieczornej burzy wyglądał jak jeden wielki śmietnik. Ktoś mógłby powiedzieć, że w sumie nie widać różnicy, bo to miasto zawsze wygląda jak śmietnik, ale tę różnicę robiły między innymi połamane drzewa. Przy mojej ulicy też złamało się jedno, upadając prosto na chodnik. Służby jeszcze nie pofatygowały się, żeby je sprzątnąć, więc ludzie musieli omijać je slalomem. Tak jak musieli omijać dziesiątki gałęzi i śmieci, które powypadały z poprzewracanych koszy. Dobra informacja była taka, że według meteorologów to już koniec ekstremalnej pogody. Wprawdzie spodziewałam się jeszcze kilku burz w tym sezonie, ale miałam nadzieję, że będą nieco łagodniejsze. Wolałam jednak mieć prąd w mieszkaniu, przede wszystkim dla dobra moich mrożonek w zamrażalniku.

Z porannych wiadomości dowiedziałam się, że burze i huragany przeszły przez prawie całe wschodnie wybrzeże, co oznaczało, że nie ominęły również New Hampshire. Potwierdził to tata, który zadzwonił do mnie około południa.

— U nas było najgorzej około szóstej — powiedział. — Tak wiało, że bałem się, że wyskoczą nam szyby z okien.

— To samo było wieczorem w Nowym Jorku. Przez półtorej godziny nie miałam prądu, bo zerwało linie wysokiego napięcia.

— Ciekawe jak sprawy wyglądają u Ashtona w Ridge. Miałem do niego zadzwonić, ale najpierw postanowiłem zadzwonić do ciebie. Rozmawiałaś z nim, wiesz coś?

Czy rozmawiałam? Cóż... Odpowiedź na to pytanie nie była jednoznaczna.

— Jeszcze nie — odpowiedziałam po chwili. — Widzieliśmy się wczoraj, od tej pory nie gadaliśmy.

— Ale tak ogółem wszystko w porządku? — Wyraźnie brzmiał na zatroskanego. — Od kiedy Ashton wyjechał, odezwał się tylko raz. Ja tu siedzę jak na szpilkach, a wy nie dajecie znaku życia, zacząłem się martwić.

— Tak, wszystko okej. Od środy Hemmings się nie odzywał, z Michaelem też się nie kontaktował. Chyba niepotrzebnie podniosłam alarm. Chciał mnie postraszyć i tyle. To wariat. Aczkolwiek...

— Tak? — zapytał szybko tata, jakby tylko czekał na jakieś gorące ploteczki.

— Czy mówi ci coś nazwisko Jonathan Clifford? — zapytałam wprost, choć i tak spodziewałam się odpowiedzi.

— Hmm... Brzmi znajomo, ale nie jestem pewien.

— To prezes Spire-Comu. A prywatnie ojciec Michaela.

— Och. — Zrobił przerwę, jakby nagle coś sobie uświadomił, jakby w jego głowie coś kliknęło. — To... ciekawy zbieg okoliczności.

— Tak. Zwłaszcza, że odkryliśmy z Ashtonem, że na dziewięćdziesiąt procent Jonathan Clifford znał się z Prestonem Hemmingsem.

— Moment. Czyli Michael... Chyba nie chcesz mi powiedzieć...

— Spokojnie, Michael nie ma z tym nic wspólnego. Nie wiemy też na pewno, że Clifford i Hemmings robili jakieś interesy, tylko że się znali. A moje spotkanie z Michaelem też nie było aż takim zbiegiem okoliczności. Ale to długa historia. — Westchnęłam, zdając obie sprawę, że nie chce mi się tego opowiadać. — Porozmawiaj z Ashtonem, on wszystko ci wytłumaczy.

— Tak, tak, zaraz to zrobię. Ale musisz mi obiecać, że wszystko jest w porządku i że Michael jest godny zaufania.

— Tak, nie masz się czym martwić. — Wywróciłam oczami. Mogłam się spodziewać, że ojciec zacznie panikować. — Też mi to obiecasz? Że się uspokoisz?

— Postaram się. Na pewno jestem spokojniejszy z wiedzą, że Ashton jest w pobliżu. Niech jeszcze posiedzi w Nowym Jorku przez jakiś czas, tak na szelki wypadek.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz