Rozdział 7

20 1 0
                                    

Ile razy życie jest w stanie kopnąć nas boleśnie w tyłek? Czy istnieje jakiś limit? Bo mnie kopnęło już cztery razy w ciągu ostatnich kilku lat i coś mi mówiło, że to jeszcze nie koniec.

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, kiedy tata miał wypadek. Przynajmniej tak sądziłam, dopóki nie poznałam Ashtona. Rozmowa z nim sprawiła, że zaczęłam dogłębnie analizować swoje życie, zwłaszcza to sprzed śmierci rodziców. Próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek, jakiś szczegół, który mógł być dowodem na teorię Ashtona jakoby mój ojciec wkopał się w bagno. Który miał sprawić, że wszystko nabierze sensu. Sam wypadek ojca nie był na to dowodem, ale za to wydarzenia sprzed i po wypadku owszem.

Kilka tygodni przed śmiercią taty w jego firmie wybuchł pożar. Spłonęła spora część biura i kilka samochodów. Śledztwo wykazało przypadkowe zaprószenie ognia i tata miał dostać spore odszkodowanie z ubezpieczalni. Pamiętam dobrze moment, kiedy tata rozmawiał o tym z mamą, a ja słyszałam wszystko z pokoju obok.

— Niczym się nie martw, kochanie — powiedział wtedy. — Ubezpieczenie powinno pokryć wszelkie straty.

— Ale przecież miną tygodnie, nawet miesiące, zanim doprowadzisz to wszystko do porządku — powiedziała poruszona mama. — Remont, kupno nowych ciężarówek... Co przez ten czas? Przecież musimy mieć z czego żyć.

— Mamy z czego żyć, Deanna. To tylko chwilowe komplikacje. Zresztą nie spłonęło wszystko. Najważniejsze dokumenty ocalały, kilka ciężarówek też. Firma nadal może działać, może na mniejszą skalę, ale to zawsze coś. Nie umrzemy z głodu.

— Jak możesz być taki spokojny? Wyglądasz, jakbyś w ogóle się tym nie przejmował.

— Ależ przejmuję. To okropne zrządzenie losu, ten pożar. Po prostu staram się myśleć pozytywnie. Wierzę, że wyjdziemy z tego bez większego uszczerbku na budżecie.

— Powiedziałbyś, gdybyśmy mieli kłopoty finansowe, prawda? Nie ukrywałbyś tego przed nami?

— Oczywiście, że nie.

Cóż, teraz już wiedziałam, że to było kłamstwo.

Tata obiecywał, że pożar w firmie niczego nie zmieni. Że dogadał się już z ubezpieczycielem, że niedługo ruszą prace remontowe, że jego firma nadal będzie prężnie działać. Zawsze był takim cholernym lekkoduchem, jakby kompletnie nic go nie ruszało. Podczas gdy mama obgryzała paznokcie ze stresu, on zapewniał ją, że przecież nie stało się nic wielkiego. Ale w rzeczywistości miało to niewiele wspólnego z prawdą.

Tata zrobił się nerwowy. Próbował ukryć to pod maską swojego przyjaznego uśmiechu, ale ja i mama wiedziałyśmy swoje. Ten pożar musiał nim mocno wstrząsnąć. Zakładałam, że ma na głowie sporo roboty związanej z odbudową firmy, więc stres był zrozumiały. Szkoda tylko, że tłumił go w sobie, zamiast otworzyć się przed własną rodziną i przyznać się, że ma kłopoty.

Pewnego dnia tata pojechał na jakieś ważne spotkanie. Miał wrócić wieczorem, ale dochodziła północ, a jego jeszcze nie było. Telefonu też nie odbierał. Mama oczywiście zaczęła panikować, że coś musiało się stać, ale uważałam, że przesadza i poszłam spać. To nie tak, że się o niego nie martwiłam, po prostu chciałam na chwilę zapomnieć o tych zmartwieniach i obudzić się, kiedy tata wróci już do domu.

Sześć godzin później zapukała do nas policja i przekazała nam informację, że tata miał wypadek.

— Czy wie pani, co pani mąż robił w okolicach Lloyd Harbor? — zapytał policjant moją roztrzęsioną mamę.

— Lloyd Harbor? Nie, nie wiem... Nie mamy tam ani rodziny, ani znajomych... Nie słyszałam też, żeby Clarence kiedykolwiek odwiedzał tę okolicę.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz