Rozdział 47

13 0 0
                                    

Siedzieliśmy z Michaelem w barze. Tym razem nie w Donovan's, a w małym irlandzkim pubie dwie ulice dalej. Nie było tam tak przyjemnie jak w Donovan's, ale trudno. Żadne z nas nie miało zamiaru wracać do miejsca, w którym się poznaliśmy. Musieliby mi zapłacić kilka milionów dolców, żebym zechciała postawić tam swoją stopę. Nawet śmierć Luke'a Hemmingsa niczego nie zmieniała. Ta knajpa była już skażona.

Wieczór był spokojny, aż za bardzo. Obydwoje byliśmy w ponurych nastrojach i nawet dobre drinki ani krążki cebulowe nie pomagały. Zresztą i tak tego nie oczekiwałam. Powiedzmy sobie szczerze – spotkaliśmy się, żeby zalać smutki, a nie poimprezować. Ostatnio nie mieliśmy większych okazji do świętowania.

Ja jeszcze jakoś dawałam radę. Chodziłam do pracy, czasami rozmawiałam z tatą lub Calumem i starałam się nie myśleć o całej reszcie. Z Michalem było o wiele gorzej. Jego pewność siebie i determinacja, żeby udupić ojca, wyparowały w ciągu kilku dni i teraz, ponad tydzień od tamtego feralnego popołudnia, Michael przypominał człowieka przejechanego przez życie. Ciągle w tej samej rozciągniętej bluzie, nieuczesany, z zaniedbanym zarostem. Jego piękne, zielonkawe oczy były wiecznie smutne, kąciki ust opadały mu w dół. Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatnio rzucił jakimkolwiek żartem.

Wiedziałam, że to dla niego trudne, więc chciałam dotrzymać mu towarzystwa. Już drugi raz w ciągu kilku ostatnich dni wyciągnął mnie na drinka. Chciał się porządnie nawalić i nawet tego nie ukrywał. Ostatnio nie mogłam tego zrobić, bo był środek tygodnia, więc stanęłam na jednym piwie, ale teraz zaczął się weekend, więc stwierdziłam, że i ja się zresetuję.

Przed nami na stole stała zimna wódka. Michael postanowił od razu kupić całą butelkę, stwierdzając, że tak będzie prościej. On sam pił czystą, kieliszek za kieliszkiem, podczas gdy ja dokupiłam sobie sok pomarańczowy. Nie ma to jak lodowaty i kwaśny śrubokręt na otrzeźwienie umysłu.

— Widziałeś się ostatnio z ojcem? — zapytałam.

— Nie mam zamiaru — odpowiedział ponurym tonem. — Ostatnio gadamy tylko przez prawników, ale nawet i na to nie mam ochoty.

— A ogółem dajesz sobie jakoś radę?

— Już o mnie o to pytałaś. Kilka razy. — Rzucił mi krzywe spojrzenie. — Nic od tamtej pory się nie zmieniło.

Po przebyciu ciężkiej operacji, Jonathan Clifford spędził w szpitalu kilka dni, następnie został wypuszczony do domu. Michael nie mógł tego przeboleć; był pewny, że od razu wsadzą jego ojca do aresztu. Niestety okazało się, że dobry adwokat oraz znajomości w policji wystarczą, by chodzić wolno. Powrót ojca do domu zmusił Michaela do natychmiastowej wyprowadzki. Mieszkał teraz u jakiegoś kumpla i sypiał na kanapie. I choć wyraźnie nie był tym faktem zadowolony, to, jak sam stwierdził, wolałby spać pod mostem, niż oddychać tym samym powietrzem co jego tata. Z tego samego powodu rzucił tez swoją znienawidzoną robotę w korporacji. Wprawdzie Jonathan Clifford przestał pojawiać się w biurze, ale Michael przynajmniej miał teraz pretekst, by w końcu coś zmienić w swoim życiu.

Puszczenie Jonathana wolno nie oznaczało jednak, że sprawa została zamieciona pod dywan. Podobno policja bardzo poważnie potraktowała doniesienia o rzekomych brudnych interesach pana Clifforda oraz zleceniu zabójstwa. Cały czas prowadzone było śledztwo i wszyscy czekaliśmy jak na szpilkach na jego wyniki.

— Może to jeszcze chwilę potrwać i mówiąc szczerze, nie mam dobrych przeczuć — powiedział Michael po wypiciu kolejnego kieliszka wódki.

— Myślisz, że go nie oskarżą?

— Podobno prokurator, który zajmuje się tą sprawą to ostry zawodnik, ale zważając na to, jakie znajomości ma mój stary... — Westchnął. — Mam dwie teorie. Albo oskarżą go tylko o zabójstwo w obronie koniecznej, a resztę zamiotą pod dywan, albo oficjalnie oskarżą go o wszystko, co też mnie niepokoi.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz