Rozdział 42

10 1 0
                                    

Chyba nigdy dźwięk budzika nie zdenerwował mnie tak bardzo jak w tamten poniedziałkowy poranek. Wstawanie do pracy to ostatnie, o czym miałam ochotę wtedy myśleć, ale niestety nie miałam wyjścia. Musiałam otworzyć oczy i opuścić słodki świat fantazji, w którym tkwiłam od poprzedniego wieczora.

Wyciągnęłam rękę w stronę szafki, ale nie wyczułam nigdzie telefonu, który powinien tam leżeć. Uniosłam powieki i wtedy zdałam sobie sprawę, że mój budzik brzmi jakoś dziwnie, w ogóle nie jak budzik. Potrzebowałam paru sekund, żeby zorientować się, że to tak naprawdę dźwięk alarmu samochodowego dobiegający z ulicy. Odetchnęłam, bo to oznaczało, że budzik jeszcze nie zadzwonił i mogę poleżeć w łóżku parę minut dłużej. W łóżku, które tej nocy było świadkiem istnych bezeceństw.

Marzenie o dłuższym śnie nie trwało jednak długo. Alarm samochodowy nie przestawał trąbić i zaczynał powoli doprowadzać mnie do szału. Chwilę później do głowy wpadła mi myśl, że właściciel auta nie reaguje, bo być może cały czas śpi jak zabity?

Obróciłam się na drugi bok i wtuliłam w nagą klatkę piersiową Ashtona. Złożyłam na niej jeden pocałunek, potem drugi, ale Ashton ani drgnął i nadal cichutko pochrapywał.

— Ashton — powiedziałam zaspanym głosem, trącając lekko jego ramię. — Wstawaj.

— Hmm? — zamruczał, nadal nie otwierając oczu.

— Alarm, nie słyszysz? Czy to czasem nie twoje auto?

— Jakie auto?

— Ashton, do cholery, rusz się wreszcie i to sprawdź, bo zaraz mi głowa pęknie.

— A ty nie możesz sama wstać i podejść do okna?

Co za okropna, poranna maruda. Już miałam wyczołgiwać się z kołdry, ale moje niezadowolone wzdychanie chyba na coś się zdało, bo Ashton wreszcie przeciągnął się, po czym wstał z kanapy. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jego zgrabny tyłek okryty tylko cienkim materiałem bokserem. Tyłek, który parę godzin temu miałam okazję porządnie obmacać.

— To nie mój, tylko jakiś stary, srebrny gruchot stojący obok — powiedział Ashton, wyglądając przez okno. — O, i chyba właśnie ktoś do niego podchodzi.

— Wreszcie.

Podniosłam się nieco i rozejrzałam wokół w poszukiwaniu telefonu. Nie znajdował się w polu mojego widzenia, więc machnęłam na to ręką i postanowiłam później to ogarnąć. Pewnie komórka zawieruszyła się gdzieś w pościeli. To wielce prawdopodobne zważając na to, jakie akrobacje wyczynialiśmy wieczorem i że poza tymi akrobacjami mało nas interesowało.

— Która godzina? — spytałam Ashtona, który właśnie sięgał po swój telefon.

— Za dwadzieścia ósma.

— Uch. Gdyby nie ten zasrany alarm, to mogłabym poleżeć jeszcze z kwadransik. Chociaż... Skoro i tak nic mnie nie goni... — Spojrzałam na Ashtona i poruszałam brwiami, na co ten uśmiechnął się ledwo zauważalnie. — Wskoczysz do mnie jeszcze na chwilę?

— Kusząca propozycja, ale skoro już wstałem, to nie będę się znowu kłaść. Wziąłbym prysznic, mogę?

Tylko się nie wściekaj, tylko się nie wściekaj...

— Jasne — powiedziałam, uśmiechając się szeroko. — Zrobić ci kawę?

— Chętnie — odparł, zanim zniknął za drzwiami łazienki.

Wzdychając głęboko wstałam z łóżka i poszłam nastawić wodę na kawę. Następnie udałam się na poszukiwania telefonu. Przetrzepałam całą kołdrę, poduszki, prześcieradło, ale niczego nie znalazłam. Zajrzałam więc do kieszeni dżinsów, które wczoraj miałam na sobie, a potem do torebki. Telefon wyparował. Naprawdę nie pamiętałam, co mogłam z nim zrobić, gdzie położyć. Rozważałam przeróżne opcje, nawet taką, że w momencie ekstazy omyłkowo wyrzuciłam go przez okno. To w sumie prawdopodobnie, skoro swoją koszulkę znalazłam niemalże przy przeciwległej ścianie pokoju.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz