Rozdział 17

20 1 1
                                    

Nie wierzyłam w to, co właśnie się działo. Siedzieliśmy całą czwórką – ja, Ashton, Calum i tata – przy stole i graliśmy w karty. Nie wiem, jakim cudem mnie na to namówili. Nie lubiłam, a przede wszystkim nie umiałam grać w karty. Kiedyś nauczyłam się grać w wojnę, ale zbytnio mnie to nie rajcowało. Tymczasem teraz od jakichś dwóch godzin grałam w remika.

Ashton po długiej drzemce wyszedł z sypialni i oznajmił wszystkim, że czuje się lepiej. Twierdził, że musi się czymś zająć, bo inaczej od leżenia na łóżku umrze z nudów. Dobrze go rozumiałam. Od jakiegoś czasu siedziałam na telefonie i przejrzałam już chyba cały Internet wzdłuż i wszerz. Niestety nie mieliśmy wiele do wyboru. Chciałam iść na spacer, by przynajmniej rozprostować kości, ale nie dostałam pozwolenia.

— Wolałbym, żebyś nie wychodziła nigdzie sama — powiedział wtedy tata.

Chętnie nazwałabym go panikarzem, ale nie odezwałam się ani słowem, aby nie psuć atmosfery między nami, która zdążyła się trochę polepszyć. Kolejna kłótnia oznaczałaby utratę tego, co już osiągnęliśmy.

Zjedliśmy lunch, kiedy dopadł nas mały głód, a potem chłopaki wpadli na to, by pograć w karty. Tata uradowany aż klasnął w dłonie. Nie poznawałam go.

— Od kiedy ty grasz w karty? — zapytałam.

— To naprawdę fajna zabawa, chodź, zobaczysz — powiedział tylko.

Cóż, najwidoczniej jego broda i zapuszczone włosy to nie jedyne, co się zmieniło przez te pięć lat.

Namawiał mnie przez dłuższy czas, ale nie zgodziłam się. Wolałam przerzucać kanały w telewizji, niż grać w coś, w co nawet nie umiałam grać. Calum, Ashton i tata usiedli więc przy stole i rozłożyli karty, a ja zostałam na kanapie udając, że mnie tu nie ma.

Po czterdziestu minutach zaczynałam mieć dość. Panowie karciarze ewidentnie świetnie się bawili, jakby zapomnieli, że jeszcze niedawno pieprzyli o czyhającym wszędzie niebezpieczeństwie. Krzyczeli i śmiali się, a moje poranne uczucie o byciu piątym kołem u wozu nasilało się.

— I proszę bardzo, czwarty as. Ha! — krzyknął Ashton.

— Ty chuju — rzucił w odpowiedzi Calum. — A już prawie cię miałem.

— Nie tak szybko, chłopcy — wtrącił tata. — Gramy do trzystu. Myślisz, że masz już trzysta?

— A nie mam?

— Za te moje dwójki i trójki? Brakuje ci jeszcze z piętnastu.

— Długo jeszcze będziecie się tak bawić? — zapytałam z kanapy.

— Po prostu do nas dołącz — zaproponował tata. — Skoro się nudzisz.

— Oczywiście, że się nudzę. Każecie mi tu siedzieć jak w więzieniu. Poza tym i tak nie umiem grać w karty.

— To cię nauczymy — powiedział Ashton. — No chodź, zrób to dla mnie. Jestem ranny. Chyba nie odmówisz inwalidzie?

I w ten właśnie sposób wylądowałam z nimi przy stole. Ucząc się gry w remika, który nie był aż tak zły, chociaż na początku cholernie pogmatwany. Przegrywałam wszystkie partie, ale przynajmniej miałam czym się zająć. Calum też nie grał najlepiej, choć i tak na poziomie mistrzowskim w porównaniu ze mną. Jednak tata i Ashton to zupełnie coś innego. Dosłownie wymiatali i któryś z nich zawsze wygrywał rozdanie. Nie wiedziałam, czy to my z Calumem jesteśmy tacy beznadziejni, czy to oni tak zajebiści, czy też zwyczajnie mieli farta. Gdybyśmy grali na forsę, to już kilkukrotnie zostałabym bankrutem, a oni milionerami.

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz