Mknęliśmy autostradą już od dłuższego czasu, może z pół godziny, może nawet godzinę, nie potrafiłam stwierdzić. Zmierzaliśmy chyba gdzieś w głąb Long Island i miałam nadzieję, że gdziekolwiek jedziemy, dojedziemy tam jak najszybciej. Jeszcze nie wyzdrowiałam, a bałam się, że zaraz znowu będę chora. Od smagającego nas wiatru zrobiło mi się zimno, od szumu rozbolała głowa, nawet pomimo kasku, do tego drętwiał mi tyłek, a od myśli, że Ashton mógł zostać postrzelony, robiło mi się niedobrze. Najgorsze było to, że nawet nie mogłam porozmawiać z kierowcą, by rozwiał wszystkie moje wątpliwości. Nie mogłam zapytać go o nic. W tym momencie mogłam się tylko modlić, że podjęłam dobrą decyzję wsiadając na jego motocykl.
Wreszcie zwolniliśmy i zjechaliśmy z autostrady. Skręciliśmy w wąską ulicę, gdzie wśród gęsto rosnących drzew znajdowały się małe domki jednorodzinne. Mogłabym nawet stwierdzić, że było tu całkiem uroczo, gdyby nie to, że niepokoił mnie fakt, że nie wiem, gdzie jestem. Po drodze próbowałam szukać tabliczek z nazwami miast, ale to i tak nie miało sensu. Miałam beznadziejną orientację w terenie i jedyny obszar, na którym czułam się swobodnie, to Queens. A my na pewno nie byliśmy w Queens.
Przeszedł po mnie dreszcz, gdy nagle wjechaliśmy na podjazd jednej z posesji i silnik zgasł. Zdałam sobie sprawę, że dotarliśmy do celu i że zaraz zobaczę twarz człowieka, z którym tu przyjechałam. Dreszcze mogły być też związane z chorobą albo tym, że wcale mi się tu nie podobało. Widziałam tylko wysokie drzewa, krzaki i wyłaniający się z ciemności niski budynek, z którego nie dochodziło żadne światło.
Zeszłam z motocykla i zdjęłam kask. Kierowca zrobił to chwilę później. Ujrzałam przed sobą młodego mężczyznę o pełnych ustach, pucołowatych policzkach i lekkim, zmęczonym uśmiechu na twarzy. Nie wyglądał groźnie, ale Luke Hemmings też nie, a jednak poszczuł mnie pistoletem.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
— Tak. — Objęłam się ramionami. — Kim jesteś?
— Hemmings nic ci nie zrobił? — ciągnął dalej, ignorując moje pytanie. — Słyszałem strzał, też słyszałaś? Miał przy sobie broń? Groził ci nią?
— Tylko postraszył.
— To dobrze — powiedział, choć wcale nie wyglądał na spokojniejszego. Pewnie martwił się tym samym co ja. Obydwoje słyszeliśmy wyraźny strzał, a to mogło oznaczać wiele rzeczy.
— Dowiem się w końcu, kim jesteś?
— Ach tak, przepraszam. — Wyciągnął do mnie rękę. — Calum.
Calum... To imię coś mi mówiło. Ashton rozmawiał z nim kiedyś przez telefon. Mogłam więc chyba uznać, że jest godny zaufania.
— Valerie. — Uścisnęłam jego dłoń. — Ale przecież już to wiesz. Uhm, gdzie jesteśmy? Czyj to dom?
— Ashtona. Tak a propos — wyjął z kieszeni dżinsów komórkę — muszę do niego zadzwonić.
Kiedy Calum telefonował do Ashtona, ja uważnie rozejrzałam się wokół siebie. Im dłużej tu stałam, tym mniej mi się tu podobało. Mały dom w stylu ranczerskim był niezadbany, wyglądał wręcz na opuszczony. Kiedyś mógł prezentować się całkiem nieźle, ale teraz elewację pokrywał mech, przed drzwiami do garażu wyrastały chwasty, a brukowany podjazd był cały popękany i pełen głębokich dziur. Nie mogłam uwierzyć, że Ashton tu mieszkał. Nie wiedziałam, jak budynek wyglądał od wewnątrz, ale jeśli tak samo jak z zewnątrz, to chyba jednak wolałam swoją kawalerkę.
— Cześć, jak tam? — powiedział wreszcie Calum do telefonu. Próbował dodzwonić się do Ashtona przez dłuższy czas. — Na pewno?... Tak, już dojechaliśmy... Okej, do zobaczenia.
CZYTASZ
Paranoid ✔
Mystery / ThrillerI CZĘŚĆ DYLOGII Valerie nigdy nie podejrzewała, że jej na pozór idealne życie tak nagle legnie w gruzach. Tragiczna śmierć ojca, nieoczekiwana choroba matki oraz wizja bankructwa zmusiły ją do przeprowadzki i zrezygnowania z wymarzonych studiów. Mie...