Rozdział 44

8 0 0
                                    

Staliśmy się z Ashtonem uczestnikami sceny, która wyglądała jak coś wyjętego ze sztampowego filmu akcji. Wielka willa, postrzelony biznesmen i szaleniec z pistoletem. To było jak koszmar. Istniał tylko jeden plus tej sytuacji – mieliśmy nad Lukiem przewagę. Mogliśmy go łatwo zaskoczyć.

Niestety, ten scenariusz szybko roztrzaskał się na kawałki.

Michael zrobił wielkie oczy, gdy zobaczył mnie i Ashtona, burząc tym samym element zaskoczenia. Hemmings wiedział już, że ktoś za nim stoi. Ashton w ostatniej chwili chciał się na niego rzucić, wytrącić mu z ręki broń, zrobić cokolwiek, ale było na to za późno. Luke się odwrócił, uniemożliwiając tym nasz atak i zmuszając Ashtona do odskoczenia w tył z uniesionymi rękami, co również zrobiłam.

— Co wy tu, do cholery, robicie? — zapytał drżącym od złości głosem. Źrenice miał niebezpiecznie rozszerzone, a białka oczu przekrwione. Wyglądał źle, jak człowiek na skraju, który nie cofnie się przed niczym. — Więcej was, kurwa, matka nie miała?

Usłyszałam ciche łkanie i dopiero wtedy zorientowałam się, że w pokoju znajdowała się jeszcze jedna osoba. Na małej kremowej sofie, znajdującej się zaraz obok Hemmingsa, siedziała skulona, śmiertelnie przerażona blondynka. Łzy wymieszane z tuszem do rzęs spływały po jej ślicznej, opalonej buźce, a smukłymi dłońmi obejmowała swoje drżące kolana. Sofia, jak zakładałam, patrzyła na nas z takim błaganiem w oczach, jakbyśmy byli wybawcami zesłanymi z niebios. Chciałam jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze, że przecież mamy nad Hemmingsem liczebną przewagę, ale nie mogło mi to przejść przez gardło. Luke ewidentnie nie przejmował się, że znalazł się w sytuacji jeden na pięciu. Skoro strzelił raz, mógł strzelić i drugi. Mógł pozabijać nas wszystkich.

— Wiecie co? Może to nawet i lepiej — powiedział nagle Luke, przerywając ciszę. — Przydadzą się świadkowie. I mała zachęta dla niektórych. Siadajcie tu i się nie ruszajcie, inaczej wpakuję w was kulki. I tym razem nie żartuję, możecie spytać Jonathana.

Ja i Ashton nie zamierzaliśmy wdawać się w dyskusję. Grzecznie, tak jak poprosił nas Luke, zajęliśmy miejsca na kanapie, zaraz obok Sofii.

— Luke, popełniasz wielki błąd — powiedział Jonathan Clifford. Jego głos był zaskakująco aksamitny i łagodny. Z jakiegoś powodu spodziewałam się, że będzie niski i szorstki. Ale poza tym, że był aksamitny, nieco drżał i przebijał się przed niego ból. — Wchodzisz do mojego domu, zastraszasz Sofię, mojego syna, a potem do mnie strzelasz. Czy zdajesz sobie sprawę, jak to się dla ciebie skończy?

— Dla mnie? — Luke zaśmiał się żałośnie. — Nie obchodzi mnie, jak skończę. Obchodzi mnie jedynie, żebyś się przyznał do tego, co zrobiłeś. Więc to ty powinieneś się martwić o swój koniec, nie ja.

— Powtarzam kolejny raz, nic nie zrobiłem Prestonowi — powiedział pewnie Jonathan. — Byliśmy w dobrych relacjach, więc nie mam pojęcia, skąd ci to przyszło do głowy.

Wymieniłam spojrzenia z Michaelem. Zastanawiałam się, co sobie myślał w tej chwili. Jak przyjął potwierdzenie, że jego ojciec naprawdę znał się z Prestonem Hemmingsem i co więcej, „byli w dobrych relacjach", cokolwiek to oznaczało. Niestety nie potrafiłam wyczytać nic z jego bladej twarzy ani pustych oczu. Nic poza strachem o siebie i swojego rodzica.

— Oczywiście, że byliście w dobrych relacjach. On załatwiał ci fajne fury i darmowe przeglądy, ty jemu lewy numer albo jakiś billing, jeśli było trzeba... Taka tam zwykła znajomość z korzyściami. Ale to nie wszystko, prawda? Robiliście też wspólne interesy i jeden z nich musiał pójść źle, skoro postanowiłeś się go pozbyć.

— To zwykłe brednie — syknął Jonathan. — Nie robiłem z Prestonem żadnych interesów, a co za tym idzie, nie miałem żadnego motywu, żeby go zabijać. Poza tym złapali już jego zabójców, czyż nie?

Paranoid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz