7. LAILA

187 30 30
                                    

Sądziłam, że przez kilka lat mieszkania w rezydencji Calveyralo wiem już wszystko na temat tego, czego spodziewać się ze strony lady Moiel, jej szanownego małżonka oraz Reythena. Normalnie w poczet wymienionych osób zaliczyłabym także Dracona, jednak pomimo upływu kilku pokaźnych dni wciąż nie powrócił do domu. Niby fakt ten nie wprawiał mnie w zdumienie. Niby teoretycznie wiedziałam, że Ziemię od Lemyrthii dzieliła pokaźna odległość, chociaż dotychczas nigdy takiej nie pokonałam.

Parokrotnie opuściłam rodzimą planetę u boku Reythena, jednak każdy wylot trwał stosunkowo krótko. Nigdy nie pokonywałam większych odległości. Zalecieć, wziąć udział w towarzyskim wydarzeniu, pobrylować pośród ważnych i bogatych danej cywilizacji, a następnie wrócić do domu. Tak dotychczas prezentowały się wszystkie moje podróże kosmiczne. Jednak zgodnie z prawdami wygłaszanymi przez rodzinę Lemyrthia znajdowała się dużo dalej, niż kiedykolwiek poleciałam.

Jednak nie martwiła mnie nieobecność Dracona w domu. Po prawdzie niewiele o nim myślałam, a kiedy już moje myśli odpływały mimowolnie w kierunku keryjskiego statku mknącego ku Ziemi, zastanawiałam się, co z podróżującą nim kobietą. O Dathmarze nikt nie wspominał, jakby przestała istnieć. Bałam się niestety, że moje podejrzenia są słuszne i faktycznie nie stąpała ona wśród żywych, przekraczając próg pałacu bóstwa wyznawanego przez Keryjczyków, Ryccian, Catosyjczyków, Xailerian, Nimerbujczyków oraz wielu, wielu innych ludów zamieszkujących planety galaktyki. I chociaż mój stosunek do ich wierzeń uznać można było za ambiwalentny, ogromny podziw budziła ilość wyznawców rzekomej bogini stanowiącej życiową iskrę wszechświata.

Najbardziej intrygowały mnie jednak nieokreślone spojrzenia posyłane ukradkiem w mym kierunku. Początkowo uważałam się za mocno przewrażliwioną. Jednak kiedy zarówno lady Moiel, jak i konsul Archane spoglądali na mnie w dziwny, pełen współczucia sposób, przestałam wierzyć w przypadek. 

Dodatkowo pewności nabrałam w kontaktach z Reythenem, który nagle zmienił się w pewnych kwestiach. Stał się bardziej zamyślony i poważny, częściej sprawiał wrażenie nieobecnego, a kiedy sądził, że jestem zajęta, posyłał mi litościwe spojrzenie. Przez myśl przebiegło mi nawet, że będę następną ofiarą rodziny Calveyralo, dzieląc los Dathmary, co zdawało mi się niedorzeczną ideą. Wciąż bowiem dokładałam starań, wspierając lady Moiel w działaniu, aby w dniu ceremonii ślubowania wszystko było perfekcyjne łącznie ze mną.

- Kochanie – głos Reythena przywołał mnie do porządku. Powiodłam spojrzeniem w jego kierunku. Stał wyprostowany, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. – Znów nie słuchałaś.

Mimowolnie wciągnęłam głębiej powietrze. Wcale nie chodziło o to, że próbował mnie strofować, ponieważ ton jego głosu nie brzmiał nagannie. Nawet jeśli zadowolony nie był z powodu braku mojej uwagi. Przyjrzałam się mu, oceniając czy powinnam głośno wyrazić własne myśli. Moim celem nie było zarzucać komukolwiek niestosowności bądź nieprzychylności względem mnie, szczególnie kiedy połowę życia miałam tylko ich pod ręką, zawdzięczając po prawdzie wiele więcej niż dach nad głową oraz świeże jadło każdego kolejnego dnia.

- Wiem, przepraszam – odparłam zrezygnowana. 

Spuszczając głowę, wbiłam wzrok w podłogę, jakby miała rozgonić nadmiar myśli.

- Znów martwisz się Draconem? – spytał. 

Domyślałam się, że jego matka przekazała, o czym rozprawiałyśmy jakiś czas temu.

- To nawet nie to – odparłam, za co nagrodził mnie zaskoczonym, aczkolwiek wyczekującym wyrazem twarzy. Objęłam się ramionami. Byliśmy sami, więc wcale nie musiałam zgrywać silnej oraz idealnej, wierząc, że Reythen dopełnia moje niedoskonałości sobą. – Mam niejasne przeczucie, że lada moment stanie się coś... złego.

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz