EPILOG

355 36 65
                                    

6 LAT PÓŹNIEJ...

Moje życie zmieniło się nie do poznania, nawet jeżeli kiedyś powiedziałabym, że to niemożliwe. Poznałam osoby, o jakich poznaniu nawet nie śniłam, będąc członkiem zamożnej, dyplomatycznej rodziny. Śmietanka towarzyska galaktyki potrafi być bardzo, ale to bardzo różnorodna, a nawet Calveyralo, jak się okazało, posiadali limity w hierarchii. Oni po prostu nie dysponowali wystarczającymi zasięgami w przeciwieństwie do istot, z którymi nauczyłam się koegzystować przez ostatnie lata.

Długie lata, o czym przekonywałam się każdego kolejnego dnia. Niby czas przemykał mi między palcami niczym pustynny piasek, podczas gdy każdego poranka spoglądałam w okno, uznając, iż wlecze się on niebotycznie. Czas miał goić rany, zasklepiać je, a już przynajmniej pozwolić spojrzeć na całokształt z innej perspektywy, a tymczasem w niektórych kwestiach odnosiłam nieodparte wrażenie, że tkwię w miejscu. Gdy tylko zaczynałam zbytnio rozmyślać, musiałam się poddać, wywieszając białą flagę samej sobie. 

Zbyt wiele się stało, abym mogła przejść mimo, aczkolwiek pewna aż po dziś dzień nie byłam czy postąpiłam słusznie, decydując się pójść własną ścieżką. Zwłaszcza kiedy dotarły do mnie wieści o tym, co uczynił Reythen, zaś mnie przytłoczyło poczucie winy. Co prawda, koniec końców oddał strzał w przestrzeń, ale każdy wiedział, w jakim celu pierwotnie sięgnął po kophan. 

Skupiając się jednak wyłącznie tylko na sobie, musiałam przyznać, że byłam szczęśliwa i nie żałowałam. Czasem tylko mą głowę nachodziły uparte, natrętne myśli pokroju, co by było, gdyby. Czasem, kiedy akuratnie nie zajmowały się one czymś innym. Kimś innym. 

Mimowolnie na myśl o nim poczułam nieznaczne pieczenie na policzkach. Niezamierzenie przywołałam obraz pełnej energii sylwetki, oczu łaknących życia i uśmiechu roztapiającego lodowce. Radosny głos rozbrzmiał w głowie, jakby znajdował się tuż obok, opowiadając kolejną śmieszną anegdotkę czy zwyczajnie przebieg ostatnich kilku dni bądź tygodni.

Przeszłam ulicę, spoglądając na pierwszą klinikę, jaką moja siostra wybudowała na Irdium, zaprowadzając praktycznie nowe rządy nie tylko w królewskiej stolicy. Uśmiechnęłam się na myśl o niej i Valegorze, który w bólach uczył się ustępować. Claudia potrafiła wykorzystać fakt, iż po prawdzie wcale nie musieli być razem, a ona w swej łaskawości dała mężowi drugą szansę.

Kiedy siostra przypadkiem stała się świadkiem mojej rozmowy z Valegorem, nie od razu udało mi się z nią porozmawiać. I choć wiedziałam, że jakoś doszli przynajmniej do krótkotrwałego ładu, uprosiłam ją, aby na pewno nie przekreślała wszystkiego za jednym zamachem.

Jakby na to nie spojrzeć, ona była szczęśliwa, a los i tak koniec końców sprowadził nas do siebie. Fakt, Valegor nawalił po całości, ale dzień w dzień starał się wynagrodzić zarówno jej, jak i też mi stracony czas oraz całe to zbędne cierpienie. On też wtedy nie wiedział wszystkiego, spontanicznie i bez przemyślunku decydując się odstąpić od części umowy.

- Korotoru? – Na mój widok ekspedientka obsługująca jeden z pobliskich straganów uśmiechnęła się szeroko, wyciągając w dłoni ulubiony, irdiumski owoc. Wyglądem przypominał czerwieniejące się jabłko, smakiem kwaśne czereśnie o lekko słodkawej nucie. – Na koszt firmy.

Uśmiechnęłam się życzliwie, rozciągając szeroko usta i mrużąc oczy. Przejęła użyte sformułowanie ode mnie jakiś czas po lądowaniu na Irdium. Zabrałam dojrzały owoc korotoru, wgryzając się w mięciusi, soczysty miąższ pozbawiony pestek. W rzeczywistości posiadał on mnóstwo pestek, ale były tak malutkie, że ledwie dostrzegalnie i w zupełności zjadliwe.

- Claudia prosiła, żebym kupiła trochę rarytasów – oznajmiłam, starając się nie mówić z pełnymi ustami.

Kobieta pokiwała głową wyrozumiale, sięgając po torebkę. Nie musiałam wyjaśniać nic więcej, ponieważ w całej Yerthennei moja siostra była doskonale znaną personą, a co ważniejsze, jako królowa zasłynęła z obcowania z ludem. 

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz