3. LAILA

191 29 42
                                    

Dziwne spojrzenie, jakim obdarował mnie w trakcie śniadania ojciec Reythena, nie uszło mojej uwadze. Jednak żyłam z nimi wystarczająco dużo czasu, aby zorientować się, że ani prośbą, ani groźbą nic bym nie wskórała. Gdybym miała otrzymać odpowiedź na pytanie, dlaczego zerknął na mnie wymownie, rozprawiając jednocześnie o poszukiwaniu silnych sojuszników, dostałabym je bez drążenia tematu. Nawet nie musiałabym pytać. Ponadto próba zorientowania się w sytuacji mogła zostać odebrana niewłaściwie, zaś nie po drodze było mi otrzymać przyganę. 

Nie wątpiłam, że choć lady Moiel wraz z Reythenem spoglądali na niektóre zachowania pobłażliwie, konsul Archane nie odczuwałby krępacji podczas solidnego strofowania mnie. On stosował twarde zasady, gdyż sam był surowo wychowywany. Można było śmiało zapoznać mężczyznę z Ziemianami głoszącymi śmiałe hasła, że dupa nie szklanka i pęknąć nie mogła. Archane nie bił, lecz to on kształtował synów, wymagając od nich surowości oraz stanowczości względem zasad.

Zamiast tego wolałam potulnie skupić uwagę na lady Moiel. Grzecznie przytakiwałam jej coraz nowszym, bardziej szalonym pomysłom. W sumie i tak niewiele miałam do powiedzenia w kwestii przyjęcia. Każdą sugestię matka Reythena mogła śmiało odrzucić, dając mi przy tym delikatnie do zrozumienia, dlaczego jej spojrzenie na rzeczywistość było lepsze od mojego. Lepsze, o wiele lepsze rozwiązanie stanowiło pełne podporządkowanie woli prawdziwej organizatorki, ja robiłam za tło. Perfekcyjne tło.

Podobnie sprawa prezentowała się z przyjęciem zaręczynowym. Wcześniej oczywiście kobieta rozprawiała o wielkim wydarzeniu, kładąc lekki nacisk, dla kogo będzie miało ono największe znaczenie. Jednak przez myśl nie przeszło mi, że chodzi o zaręczyny. Przynajmniej dopóki w trakcie przyjęcia lady Moiel nie wywołała nas, oznajmiając całej reszcie, iż w rzeczywistości przyjęcie nie zostało wydane bezinteresownie ani bez przyczyny. 

Kiedy Reythen się oświadczył, wnosząc o mą rękę, w pierwszej sekundzie oniemiałam. Szczęście w nieszczęściu, poczytano takie zachowanie za efekt wzruszenia zamiast nietakt bądź próbę odrzucenia oferty. Inaczej miałabym mocno przechlapane i nie wątpiłam, że przypominałabym Dathmarę, której zresztą również nie pozostawiono wyboru. Choć ona nawet na pokaz nie mogła wygłosić znaczącego tak przed gośćmi, a przyjęcie Dracona zdawało się jakby skromniejsze.

- Kochanie, słuchasz mnie?

Głos lady Moiel wyrwał mnie z zamyślenia, któremu poddałam się, gdy zostałyśmy sam. Kolejny raz pozwoliłam sobie dziś na zbytnią zadumę, postanawiając spiąć pośladki i przynajmniej skutecznie udawać zainteresowanie. Perfekcja nijak miała się do konieczności powtarzania poruszanych kwestii, szczególnie jeśli przynajmniej w teorii byłam najbardziej zainteresowaną osobą.

- Przepraszam, matko, zamyśliłam się – przyznałam.

Skłoniłam nieznanie głowę na znak szczerych przeprosin. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież wystosowałam werbalną prośbę o przebaczenie, lecz w tych kręgach słowa znaczyły niewiele. Chodziło przede wszystkim o mowę ciała, a moja w chwili obecnej musiała wyrażać pokorę oraz zawstydzenie, lecz nieprzesadne. Kobieta o śmietankowej cerze posłała mi łaskawe spojrzenie, będące znakiem, iż otrzymam rozgrzeszenie. Prawdopodobnie.

- Coś cię martwi, moja droga?

- To chyba ten stres – przyznałam. Spoglądała na mnie wyczekująco. Lady Moiel nie akceptowała zdenerwowania, podobnie jak wielu innych rzeczy, chyba że posiadało się odpowiedni argument. – Chciałabym, żeby wszystko wypadło perfekcyjnie. Wesele tuż tuż, a jeszcze tyle spraw jest niedomkniętych. – Wzrok stalowoszarych oczu złagodniał, wyrażając tolerancję. Dopatrując się furtki, postanowiłam spróbować z niej skorzystać, celowo urabiając seniorkę Calveyralo odpowiednim sposobem. – Matko? – Skinęła głową, zachęcając do kontynuowania. – Czy niestosownym jest, że martwię się o Dracona?

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz