58. REYTHEN

131 24 23
                                    

Sirbar zasugerował coś, co graniczyło z cudem. Jak wielkiego pecha musielibyśmy mieć, żeby szaleńcza teoria Oprawcy z Irdium się potwierdziła? Powoli, bardzo powoli zaczynałem się zastanawiać czy aby przypadkiem ktoś nie rzucił klątwy na naszą rodzinę. Nie wierzyłem w zabobony ani w bajdurzenie o czarownikach, wiedźmach, szamanach, aczkolwiek uważałem, iż limit nieszczęść jest odgórnie nałożony na człowieka i nikt nie ma prawa go przekroczyć. Tymczasem nasza rodzina zdawała się przeklęta.

Odchrząknąłem nerwowo, ściskając flepper do tego stopnia, iż prawie złamałem go w pół. Resztkami samokontroli powstrzymywałem się przed rzucaniem gadżetem w ścianę lub podłogę, ale nie chciałem dawać przeklętemu Revoltańczykowi satysfakcji. Przynajmniej dobrze się krył z obnoszeniem zadowolenia z własnej racji, która coraz bardziej zdawała mi się prawdopodobna. Tym bardziej, że ojciec nadal nie odbierał tego przeklętego komunikatora.

- Nie prościej skontaktować się z kimś z jego współpracowników? – zapytał.

Bez dwóch zdań widział jak na dłoni moje poddenerwowanie. Zabębnił palcami o blat. Odkąd z jego ust padł pomysł dotyczący możliwej nieobecności ojca na ceremonii, nie przejrzał ani minuty więcej zarejestrowanego materiału. Może miał rację, uznając zajęcie za zbędne.

- Ojciec... pracuje sam – wyznałem, siląc się na spokój.

- Nie ma nikogo? – Nerenette nie krył zdziwienia. On naprawdę wyobrażał sobie, że dyplomata muszący przede wszystkim zachować dyskrecję, interesy załatwia w obecności całego orszaku świadków? – Żadnego zaufanego współpracownika? Asystenta? Służącego?

Przemierzyłem pokój w tę i z powrotem. Nawet nie musiałem udawać zastanowienia, bo nie było nad czym rozmyślać. Ojciec pracował sam, jeśli nie liczyć mnie, jednak z racji ceremonii ślubowania ostatnio pozwolił mi złapać trochę więcej oddechu i skupić się na innych naglących sprawach. Zresztą nie wyobrażałem sobie nawet zostawić samego dziadka w towarzystwie Torisa ani Dracona z Valliranem u boku. Katastrofa, choć w sumie teraz wcale nie było lepiej. Opadłem bezsilny na siedzisko, podpierając łokcie o blat i skrywając twarz w dłoniach. Czym sobie na to zasłużyłem?

- Dyplomacja... - zacząłem niepewnie, zbierając myśli i formułując wypowiedź. Mogłem, owszem, mogłem być złośliwy, tylko po co? Cel miałem jeden, a bez względu na chęci Sirbar nim nie był. Wyładowanie negatywnych emocji spokojnie mogło jeszcze poczekać. – Dyplomacja to bardzo delikatna sfera. Spotkania mają miejsce często w cztery oczy, nierzadko inni nie chcą nawet rozmawiać w towarzystwie osoby trzeciej.

- Więc... nie?

- Nie – poparłem, precyzując. – Poza mną i niekiedy Draconem ojciec z nikim nie współpracował.

- Niekiedy? – podłapał natychmiast.

Zapomniałem, że Oprawca z Irdium potrzebował konkretów oraz precyzyjnych danych. Nie zadowalał się ogólnikami, domysły go nie interesowały. Potarłem twarz, rozmasowując skronie. W głowie roznosiło się coraz mocniejsze oraz bardziej uciążliwe pulsowanie. Wszystko naraz się skumulowało.

- Tak, niekiedy – potwierdziłem na wydechu. – Dracon wykonywał raczej sprawy wymagające osobistego stawienia się poza terenem naszej jurysdykcji. Zanim zaczął się cały ten sajgon, nawiązywał i umacniał stosunki z Sebiliomczykami.

- Więc on wykonuje prace wymagające podróży dyplomatycznej, a ty siedzisz na miejscu, tak? – trafnie podsumował. Skinąłem głową. – Istnieje jakakolwiek opcja, że niezadowolony z takiego rozdziału obowiązków Dracon...

- Jeśli chcesz powiedzieć, że mój brat stoi za tym wszystkim, lepiej nie kończ – ostrzegłem, rzucając mężczyźnie mordercze spojrzenie. Dopiero teraz spostrzegłem, że ogonem machał swobodnie to w prawo, to w lewo niedaleko własnej głowy. Ponadto Sirbar sprawiał wrażenie realnie zaintrygowanego, jakby próbował odnaleźć lukę w całej historii, element niepasujący do układanki. – Dracon nigdy nie zdradziłby rodziny.

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz