45. CLAUDIA

152 25 16
                                    

Cholerna służba musiała wkroczyć w momencie, kiedy Li chciała powiedzieć coś, czego nie powinni słyszeć postronni, przypadkowi świadkowie. Tego byłam absolutnie pewna, wyciągając możliwe wnioski na podstawie gwałtownej zmiany jej zachowania. Ponadto na rzeczy było coś jeszcze. Z łatwością rozpoznałam strach, jakim nagle zaczęła emanować sylwetka siostry. Ona się ewidentnie bała, ale nie umiałam określić czego. Lub kogo.

Wbrew pozorom nie Megan wywoływała w niej trwogę, chociaż to jej dotyczyła niewypowiedziana nowinka. Ruszyłam krok w krok za siostrą, schodząc w ciszy po schodach i przecierając szybko twarz dłonią. Drugą trzymałam poręcz, gdyż wolałam nie spaść z tych wszystkich stopni. Valegor rozniósłby mieszkańców posiadłości w pył, nie pozwalając sobie przetłumaczyć, że naprawdę doszło do wypadku, a o poniesionych stratach wolałam nawet nie rozmyślać. Mimo wszystko niosłam na barkach ogromną odpowiedzialność, z jakiej nie sposób było się wycofać.

Potrzebowałam odkryć kilka ważnych spraw. Po pierwsze, co sprawiało, że siostra spięła się i całkowicie zmieniła nastawienie. Jakby naszej rozmowy w cztery oczy nie było. Inną równie istotną kwestię stanowiła Megan. Kuzynka teoretycznie niewiele wiedziała w temacie, urządzając mi karczemną wręcz awanturę przez komunikator, kiedy wyszło na jaw, że obie jesteśmy zaproszone na zaślubiny Laili, a ja wiem o jej powiązaniach z familią Dracona Calveyralo. 

Nie mogłam żywić do niej urazy ani pretensji, gdyż zwyczajnie miała prawo wiedzieć, że Li żyje i wbrew pozorom ma się dobrze. Nie wyglądała bowiem na chorą czy katowaną. Jednakże nie wierzyłam, że siostrzyczka poruszyła temat Meg bez powodu, przerywając go w pośpiechu. To była tajemnica, a ja nie miałam pewności czy dotyczyła naszej trójki, czy może Li wiedziała na jej temat coś nieznacznie więcej. Wszak do niedawna nawet ja nie miałam pojęcia, kim naprawdę jest Megan z pochodzenia.

- Przykro mi, dziewczęta, ale niestety czas nas goni – oznajmił gospodarz.

- A czemuż to? – spytałam, dźwigając nieznacznie głowę i brew w wyczekującym geście. – Nie wiedziałam, że mamy napięty grafik.

- Może nie napięty, ale pora coś zjeść - obwieścił tonem wodzireja przedstawiającego harmonogram imprezy. - Pozwól zatem, że poprowadzę cię osobiście do jadalni. Wszak kto jak kto, ale tobie, moja droga, pasuje spożyć podwójną porcję. - Zlustrował mnie, po czym dodał z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. - Ewentualnie potrójną, w końcu to bliźniaki. 

Skinęłam głową, ledwie panując nad śmiechem. Naprawdę rozbawił mnie swym twierdzeniem, które absolutnie nie brzmiało niczym złośliwość. Pochwyciłam jego wyciągniętą dłoń, schodząc z ostatnich stopni i pozwalając się asekurować. Trudno było to wyjaśnić, ale przy Morfeuszu paradoksalnie czułam się bezpieczna. On naprawdę był do mnie serdecznie nastawiony, a momentami odnosiłam wrażenie, jakby traktował mnie niczym własne dziecko. 

Dziwiłam się, jakim cudem Moiel wychował na tak koszmarną osobę, skoro emitował w otoczenie ciepło oraz dobro. Jednocześnie musiałam wziąć poprawkę na własne wrażenia. Morfeusz szczycił się mieszaniem w snach, zaś Meg wyraźnie nazwała go na górze Imperatorem koszmarów. Albo ona z racji stanowiska wiedziała więcej, albo Morf był głośną postacią.

W gwarze rozmowy dotarliśmy do głównej bawialni z aneksem gabinetowym. Inaczej nie potrafiłam tego nazwać, dostrzegając stabilne, masywne biurko oraz cały sprzęt niezbędny do biurowej pracy. Nie dopytywałam jednak, wychodząc z założenia, że przecież to niewiedza stanowiła błogosławieństwo. Zazwyczaj, dopowiedziała moja wierna podświadomość, gdyż realnie zmartwiła mnie nieobecność kogokolwiek.

Wychodząc, zostawiliśmy tutaj nie tylko Valegora, ale także braci Calveyralo, Urtaro, a nawet biedną Vurtię w towarzystwie sennej wiedźmy. Na myśl o siostrze ciotecznego szwagra zrobiło mi się wstyd. Mogłam wysunąć propozycję, aby poszła z nami. Wtedy przynamniej spróbowałabym ją oszczędzić przed spędzaniem czasu z Moiel. Tymczasem oprócz nas nie było tutaj absolutnie nikogo. Nie licząc służki, która wkroczyła z impetem do pomieszczenia, uśmiechając się niczym słoneczny promyczek, a w rzeczywistości prawdopodobnie nosiła ów grymas tak długo, iż zwyczajnie nie schodził on z twarzy naturalną metodą.

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz