61. LAILA

140 27 42
                                    

Przeczuwałam, że stało się coś złego, kiedy Creese przyszła do pokoju, gdzie wszyscy się znajdowaliśmy. Co prawda, zakłóciła panującą w środku napiętą, grobową atmosferę, za co byłam jej wdzięczna. Była tak ciężka i gęsta, że uniesiona w powietrze siekiera bez wątpienia zawisłaby, dyndając. Poza tym zaczynałam czuć się tutaj jak osoba cierpiąca na klaustrofobię. 

Momentami zdawało mi się, że ktoś uruchomił czystym przypadkiem sekretny mechanizm wprawiający w ruch ściany, które stopniowo coraz ciaśniej nas otaczały. Jednocześnie idealnie zdawałam sobie sprawę, co otulało mnie z każdej strony szczelniej, a głosów słyszanych w głowie już niemal nie umiałam uciszyć. Widziałam lęki towarzyszących mi osób, słysząc zarówno ich majaczenia, jak i obawy werbalizowane prawdopodobnie w myślach rzeczywistych towarzyszy. 

Resztkami sił powstrzymywałam się przed głośnym oznajmieniem urojeń, nie chcąc siostrze dokładać zmartwień. Wystarczyło, że widziałam, jak przejęta jest stanem męża. Nie musiała przejmować się dodatkowo mną.

Valegor wciąż się nie wybudził, co odrobinę mnie nawet dziwiło. Chłop jak dąb, a spał w najlepsze, aczkolwiek medykamenty nasenne produkowane na Kerze należały do jednych z najlepiej komponowanych w całej znanej galaktyce. Dodatkowo zdaniem siostry szwagier otrzymał solidną dawkę, a nawet ratownik radził nie nastawiać się na jego szybkie wybudzenie. Sen to wszakże zdrowie, a Keryjczycy ogromną wagę przykładali do tej kwestii. W końcu nie bez kozery uznawali się za potomków Atuarianina Morfeusza, boga snu i niepodważalnego pierwszego władcy sennego wymiaru.

Creese przyniosła wiadomość bezpośrednio od Torisa. Słysząc to, pozwoliłam wezbrać w sercu żałosnej nadziei, która bez względu na otaczające ją okoliczności tliła się aż po ostatni węglik gotowa, aby rozpalić inne swą wątłą iskiereczką. Miałam szczerą, prawdziwą i nieskalaną niczym wiarę w skuteczność mężczyzny, w jego słowność. Nie musiał już nawet posiadać upragnionych przeze mnie informacji, gdyż zdawałam sobie sprawę, że z ojcem sprawa będzie znacznie bardziej zagmatwana i utrudniona. 

Wystarczyło naprawdę, aby został pojmany, a zagrożenie zniwelowano. Pragnęłam móc ponownie przechadzać się swobodnie oraz bez zbędnego strachu po domu, który naprawdę zaczynałam postrzegać jako własny, choć należał do Morfeusza Oushaya. Całą resztą Urtaro mógł zająć się odrobinę później, bylebyśmy wszyscy odetchnęli.

Claudia miała opory, aby zostawić Valegora, dlatego nakazałam Creese zostać na miejscu i poinformować nas bez zbędnej zwłoki, gdyby się jednak przebudził. Naprawdę nie lubiłam szwagra, nie potrafiąc wymazać z pamięci faktów o mym uprowadzeniu, ale szczęście siostry liczyło się dla mnie bardziej niż prywatna wendetta. Nic dobrego by z tego nie wynikło, zaś Valegor udowodnił, jak wiele jego żona dla niego znaczy. 

Dathmara także się zaoferowała zostać. Dostrzegłam, że je dwie połączyła więź absolutnie odmienna od mojej relacji ze służką określaną mianem bezosobowego liczebnika. Deshay również nie widział przeciwwskazań, skoro to Toris nakazał się nam pojawić. Z tym typem naprawdę nie należało dyskutować. 

Mieliśmy znaleźć się w głównym salonie. Najwyraźniej Urtaro chciał przekazać nam coś bardzo ważnego. Nam wszystkim, bowiem stwierdziłam, że w innym wypadku po prostu sam pofatygowałby się do nas lub wysłałby z wieściami Reya albo przyjaciela Claudii, który polować na ojca poszedł razem z nimi. Tymczasem to nas ciągał do siebie, choć w sumie to on był Zdobywcą.

Opuszczając pokój, powiodłam spojrzeniem w stronę sypialni Dracona. Modliłam się w duchu, aby przeżył. Nie byłam pewna czy zniosłabym kolejny zgon w rodzinie, bowiem Dracona naprawdę postrzegałam jak brata. Faktycznie wychowałam się z nim pod jednym dachem, zawsze mogąc na niego liczyć, chociaż zdecydowanie więcej wspólnego miałam z Reythenem. Aktualnie wiedziałam już dlaczego.

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz