W duszy całym sobą prosiłem, a wręcz błagałem Iskrę o zmiłowanie się nade mną, a także wskazanie wyjścia awaryjnego. Jak uniknąć Torisa, jednocześnie nie obrażając go, stanowiło swoistą enigmę, na jakiej rozwiązanie wciąż brakowało mi pokładów. Żałowałem, ale cholernie mocno żałowałem, iż nie posiadałem żadnego logicznego argumentu, aby przynajmniej oddalić się bezpiecznie na odległość gwarantującą nietykalność.
Całym sobą pragnąłem uniknąć wypełnienia przyrzeczenia, jakie złożył, pozwalając mi wierzyć, że dzień moich zaślubin naznaczy osobiście. Niestety wyszukanie adekwatnej wymówki graniczyło z cudem pokroju powstania wszechświata. Tym bardziej, iż przymierzającej sukni Laili zwyczajnie nie miałem prawa oglądać, zaś z drugiej strony dziadek mógłby mi nigdy nie odpuścić, gdyby ostatecznie Toris oklepał buźkę Draconowi pod moją nieobecność.
- Czego chcesz?
Z zamyślenia wyrwał mnie surowy oraz oziębły głos Dracona, który perfekcyjnie tonacją pasowałby do Tiris składającej nam nie tak dawno wizytę. Jej obecność skutecznie obniżała temperaturę otoczenia, pozwalając odczuć skutki ochłodzenia, podczas gdy brat intonacją przyprawiał o ciarki na skórze. Spojrzałem na niego, początkowo nie rozumiejąc, szybko jednak przyuważyłem stojącą w poblisku Creese.
Być może gdyby zawitała do nas jakakolwiek inna pracownica rezydencji, fakt ten byłby mi zupełnie obojętny. Inaczej sprawa prezentowała się z Creese, która od lat grzała miejsce u boku mojej Laili, służąc jej wiernie niczym domowy pupil. Ostatnim natomiast wyczynem pełnym poświęcenia definitywnie wkupiła się w moje łaski, a podejrzewałem, że reszta domowników także znacznie wyżej zaczęła cenić keryjską niewiastę niskiego pochodzenia.
- Jaśnie panicz wybaczy, ale lady Moiel nakazała mi sprowadzić panicza Reythena wraz z towarzyszami do głównego salonu we frontowej części posiadłości - obwieściła spokojnym, stonowanym tonem, niewskazującym problemów.
- Zaraz tam będziemy - zapewniłem, spoglądając oceniająco na brata. Nie musiałem nawet mocno skupiać na nim uwagi, aby dostrzec zmiany w jego sylwetce. Skoro nakazano nas sprowadzić do przedniej części domu, domyślałem się, kogo mieliśmy tam spotkać. Dziadek uwinął się nieprzeciętnie szybko, wykorzystując najprawdopodobniej prywatną talateę osiągającą niestandardowe prędkości. - Jeśli wolisz, mogę przekazać matce, że dołączysz nieco później.
- Dlaczego?
Kandaw, kolejne soczyste przekleństwo rozbrzmiało we wnętrzu mej głowy, gdy pojąłem własny błąd. Tak mocno wczułem się w sytuację brata, empatycznie mu współczując, że zapomniałem o trwającym przy nas Torisie. Mężczyzna niby nie przychylał się ku nam, pragnąc zachować niezależne stanowisko w sporze z rodziną Valliran, równocześnie prowokując nas do działania.
Odnosiłem powoli nawet niepokojące wrażenie, że Urtaro celowo usiłował podjudzić nas do działania niezgodnego z jakimkolwiek procederem, co w wyniku końcowym pogrążyłoby nas ostatecznie. Zdawałem sobie sprawę z rozmaitych zawiłości precedensów, na jakie sprytnie powołał się niedawno dziadek, więc i brunet na pewno wiedział, jak sprawnie balansować pomiędzy nimi, aby wyjść ze swary z twarzą, przechylając szalę na pasującą mu akuratnie stronę. Szkoda tylko, że nie naszą.
- Toris ma rację - podłapał Dracon, próbując okręcić zdumienie mężczyzny na naszą korzyść. - Nie będę chował głowy w piach. Nie ja zawiniłem.
- Ale...
- Nic się nie martw, bracie. Nie rozpierdolę ci wesela.
- Oby - mruknął cicho Toris, do którego Keryjczyk nawet się nie zwracał. Brat mówił do mnie, zapewniając, że swoje sprawy co prawda załatwi, ale bez szkody dla nas. Podejrzewałem, jak ciężko przyszło mu złożyć tak ogromną deklarację. Zwłaszcza że wielki Toris we własnej osobie cały czas słuchał. - Bądź grzeczny i nie startuj do Valegora, to...
CZYTASZ
Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]
Chick-LitŻycie szybko ją doświadczyło. Jako dziecko Laila straciła wszystko, musząc odnaleźć się błyskawicznie w nowej rzeczywistości. Nowe życie, nowe zasady, nowa rodzina i... Reythen. Pamiętała go z czasów, gdy jeszcze miała po co żyć. Natomiast teraz, g...