18. REYTHEN

150 24 54
                                    

Przymknąłem powieki, dokładając wszelkich możliwych starań, aby nie wybuchnąć. Nigdy nie wątpiłem, że Laila potrafi owinąć sobie wokół palca mnie, jednak moja matka stanowiła zupełnie odmienną kategorię. Aż do teraz sądziłem, że jest odporna na błagalny wyraz twarzy mej partnerki i wzrok niczym u zbitego szczenięcia czekającego łaski. 

Miałem szczerą nadzieję, że posiada solidny, sensowny argument popierający włączenie mej narzeczonej w ten cały ambaras wywołany nagłym pojawieniem się Claudii. Zwłaszcza skoro jawnie złamała moją decyzję o niewtajemniczaniu kobiety w działania. Tymczasem zostałem postawiony niejako pod ścianą, a przy okazji faktem dokonanym, gdzie zakomunikowano mi, że moja narzeczona osobiście nawiąże kontakt ze starszą siostrą.

- Nie jestem pewny czy chcę słyszeć to po raz drugi – przyznałem, ściskając nos u nasady. Ponoć gest ten pomagał zapanować nad wzburzeniem, w co mocno wątpiłem. - Raczej nie. 

- To przecież całkowicie bezpieczne rozwiązanie.

Usłyszałem zapewnienie matki. Niestety nie przypadło mi ono do gustu. Właśnie udowodniła, że niewiele interesuje ją faktycznie bezpieczeństwo. Chodziło o osiągnięcie celu, a jak mawiali nawet wśród Ziemian, cel uświęcał środki. Wyjątkowo nie podobało mi się wykorzystywanie Laili, która niczemu nie zawiniła, nie będąc nawet świadomą, co naprawdę ma miejsce wokół niej. 

Uchyliłem powieki, spoglądając na protoplastkę. Siedziała na eleganckim szezlongu jak przystało na damę, zaś przy jej boku zasiadała wpatrzona we mnie wielkimi, zielonymi oczami moja piękna, wyjątkowa narzeczona. Jak na dłoni rozpoznałem, że czeka na moją decyzję, w duszy całą sobą błagając o aprobatę.

- I niby kto miałby dostarczyć ten list? – spytałem, próbując sugestywnie zaznaczyć, iż pozornie prosta czynność komplikowała się z każdym kolejnym krokiem. – Żaden z nas się tam przecież nie wybiera.

Ruchem ręki wskazałem adekwatnie na siebie, Dracona, ojca, a nawet dziadka. Matka wypaliła bowiem z pomysłem w obecności całej rodziny. W dodatku zrobiła to wieczorem, gdy wszyscy byliśmy już solidnie zmęczeni nadmiarem zajęć, bowiem codzienne kontakty z namiestnikiem Helegarem oraz jego sztabem pomagierów wykańczały, wypompowując z człowieka przede wszystkim mentalne siły. Helegarowi wciąż nie przypasował pomysł nawiązania łączności bezpośrednio z Torisem, którego w rzeczywistości nie chciał przypadkiem sprowokować. Bynajmniej nie obawiał się jego odwiedzin, chyba że zakrapianych krwią Keryjczyków.

- Można przecież wysłać posłańca – zasugerowała spokojnie matka tonem oznajmiającym oczywistość.

Mruknąłem, wyrażając niezadowolenie. Reszta męskiej części rodziny nie podejmowała wątku. Oni trzymali się swego zakresu jurysdykcji, respektując powzięte postanowienia, podczas gdy moja własna matka łamała je z premedytacją. Co gorsza, dała negatywny przykład Laili, pokazując jednocześnie, iż słowo głowy rodziny niewiele znaczy.

- Wiesz, że w obecnym czasie nikt nie ruszy z własnej woli na Lemyrthię? Nie wspominając już nawet o Irdium.

Moje pytanie miało charakter retoryczny. Nie oczekiwałem odpowiedzi. Chyba że miałaby ona potwierdzić moją rację. Obróciłem nieznacznie głowę w bok, patrząc prosto na kiareę. Sprawiała wrażenie smutnej, a wręcz zawiedzionej moją postawą. Nie chciałem jej rozczarować, ale musiała spojrzeć na sprawę z odpowiedniej perspektywy w realny sposób. Bez naiwnych mrzonek.

- A ten cały Asiz? – spytała matka, nie ustępując. – Przecież miał lecieć na Mirgandil. I co? Zrezygnował?

Matce nie sposób było przetłumaczyć. Nie znaczyło NIE. Zerknąłem w kierunku ojca, zastanawiając się, a także nie rozumiejąc, dlaczego wciąż nie zabrał głosu. Dawno powinien już zareagować, przywołując ją do porządku. Tymczasem milczał, obserwując otoczenie, a także zgromadzonych. Szkoda, że w stosunku do nas nie bywał takim łaskawcą, łajając za dzieciaka mnie bądź brata za każde uchybienie. 

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz