54. LAILA

117 24 18
                                    

Od pewnej chwili dręczyło mnie dziwne, nieodparte wrażenie, iż coś właśnie nam umknęło. I wcale nie chodziło o pominiętą zmienną, ale o specyficzną stratę. Jednak dopiero teraz dotarło do mnie z całą mocą, iż uczucie wcale nie było mylne. Umknęło nam i to dużo, niezwykle dużo.

- Idziesz? – Urtaro spojrzał na mnie z nikłym, ale zauważalnym zniecierpliwieniem. On naprawdę zapomniał w jednym momencie o wszystkim, co niezwiązane było stricte z Megan oraz jego córką. Zabrakło mi słów, a język stanął kołkiem, odmawiając posłuszeństwa. Normalnie musiałabym nim wstrząsnąć, określając dość brzydko postawę giganta, lecz wolałam nie zasilać dodatkowo szeregu swych przeciwników. – Lailo.

Omiotłam wzrokiem ogród, skupiając większą uwagę na chodniczku prowadzącym do posesji. Droga była pusta, nic nie stało na przeszkodzie, aby wkroczyć z powrotem do budynku. Nic ani co gorsza nikt. Przytuliłam mocniej do siebie zawiniątko, czując, jak obawy zaczynają ponownie budzić się do życia, wywołując kolejny atak paniki. 

Powietrze wokół uległo zakrzywieniu. W specyficznych zagięciach dostrzegłam kolejne obrazy. Cały i chyba największy problem polegał na tym, że właśnie przypatrywałam się własnym obawom. Bez dwóch zdań ani cienia wątpliwości to były moje lęki, a zimny oddech otaczających mnie mar poczułam na karku. One zyskały wyrazistości, zaś przelęknięta na moment straciłam zdolność poruszenia się, choć niewątpliwie dygotałam.

Przełknęłam, decydując wziąć się w garść. Masz panować nad lękami, powtórzyłam w myślach, wzbudzając uśpione dotychczas pokłady odwagi. Ostatnie, czego pragnęłam, to skończyc w bezimiennym, opuszczonym oraz zapomnianym przez wszystkich grobie. Mimochodem zerknęłam ku Morfeuszowi, nie spodziewając się nawet, że nasze spojrzenia skrzyżują się w pół drogi. Lekko, niemal niedostrzegalnie skinął głową, dając znać, iż znał doskonale targające mną myśli. 

Ponownie rozglądnęłam się, próbując odnaleźć obiekt poszukiwań, gdy w głowie rozbłysnęła idea, że może to wszystko było tylko ułudą. Wyjątkowo realistyczną oraz brutalną, ale jednak nieprawdziwą. Niestety, krajobraz nie pozostawiał złudzeń, gdyż postrzeleni przez Garreta nie zniknęli, rozpływając się w powietrzu ani nie ozdrowieli magicznie, zaś krwi dookoła także nie brakowało. Ani tej czerwonej, ani niebieskiej. 

- A gdzie...?

Nie dokończyłam pytania, jednakże wyraz twarzy prawdopodobnie wyraził więcej aniżeli tysiąc słów. Mężczyzna rozpoznany jako Garret zniknął, dosłownie zapadając się pod ziemię. Urtaro zmarszczył brwi, w pierwszym momencie jakby rozszyfrowując przekaz, ale zanim zdołałam podjąć jakąkolwiek dodatkową reakcję, również wbił wzrok w miejsce, gdzie przed kilkoma minutami spoczywał poturbowany i ledwie przytomny mężczyzna. Usłyszałam warknięcie złowrogie oraz przerażające. Urtaro się wściekł, zaś Rey zajął natychmiast miejsce tuż koło mnie, jakby planował przesłonić mnie własnym ciałem. Kolejny raz.

- Każ dokładnie przeszukać rezydencję i cały obszar sfery – nakazał Olrorya.

- Wydam właściwe dyspozycje służbie.

- Sprawdzimy także gości – dodał dziadek, który nagle jakby zmaterializował się przy mym drugim boku. Minę miał poważną, a wręcz srogą. Ojciec bez cienia wątpliwości podpadł nie tylko Urtaro, ale również seniorowi Oushayowi, czyniąc sobie wrogów z legendarnego Zdobywcy oraz Imperatora koszmarów. – Nie mógł opuścić terenu posiadłości, a jeśli jakimś cudem mu się to udało, musiał mieć pomoc.

- Wezwę Deisano – poinformował Toris głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Przybędzie na pewno w towarzystwie, macie wpuścić moich ludzi i skierować ich bezzwłocznie do naszej kwatery.

Sięgając gwiazd. Laila. TOM IV [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz