31.

1K 112 5
                                        

- Peyton, co ty tutaj robisz? - Liz spojrzała na nią zaskoczona, gdy weszła do kancelarii.

- Z tego co mi wiadomo, pracuję tutaj.

Blondynka przewróciła oczami. - Pozwól, że doprecyzuję. Co tu robisz o tej porze? Powinnaś być jeszcze w sądzie. Rozprawa się nie odbyła?

- Odbyła.

- Powiesz mi coś więcej, czy będę musiała cię ciągnąć za język? Co się stało, że już tu jesteś? Było tak źle?

- Poszło zgodnie z moim planem. Rozprawa nie zajęła wiele czasu i Hayley dostała rozwód z orzeczeniem o winie.

- Coo? - Liz wstała z krzesła i szybko znalazła się tuż obok niej. - Na pierwszej rozprawie? Dałaś sędziemu w łapę, czy co? - Zapytała bardzo cicho.

- Zwariowałaś?

- Jak to możliwe? - Blondynka chwyciła ją za rękę. - Co zrobiłaś?

- Tamara najwidoczniej w ostatnim momencie uznała, że walka o cokolwiek nie ma sensu. Ewidentnie nie ustaliła tego z Mirandą. Żałuj, że nie widziałaś miny tej pindy, gdy Tamara nie dała jej nic powiedzieć i sama wyraziła swoje stanowisko w sprawie.

- Nie pierdol! Tamara wzięła winę na siebie i odpuściła?

- Właśnie tak się stało.

- Peyton... - Lizzie przeszywała ją wzrokiem. - Nie wierzę w taką cudowną przemianę człowieka w ostatniej chwili. Tamara chciała jak najwięcej na tym ugrać i uważała, że nie jest niczemu winna. Była podła i z przyjemnością krzywdziła Hayley. To, że nagle postanowiła zmienić front musi być czymś spowodowane. Ponawiam więc swoje pytanie. Co zrobiłaś, że tak się stało? Nastraszyłaś ją?

Peyton skrzyżowała recę na piersi i głośno westchnęła. - Myślisz, że nasłałam na nią grupę osiłków, którzy w moim imieniu zagrozili jej, że jeśli się nie wycofa to połamią jej wszystkie kości?

- Nie. Zakładam, że zrobiłaś to w bardziej wyrafinowany sposób.

- Czy wy nie możecie się skupić na tym, że sprawa jest zakończona, Hayley jest wolna i wreszcie będzie mogła zacząć żyć spokojnie, nie mając u boku kogoś, kto ciągnie ją w dół i pozbawia jej pewności siebie?

- Nie o to...

Peyton uniosła dłoń dając sygnał, że nie skończyła jeszcze mówić. - Nie mam zamiaru nikomu tłumaczyć się z czegokolwiek. Już mi Hayley sugerowała, że to zbyt cudowne, żeby wydarzyło się od tak. Nie to jest w tym chyba najważniejsze, co? Gdyby Tamara była upartą suką, sprawa mogłaby się ciągnąć i ciągnąć. Hayley byłaby narażona na więcej stresów i cholera wie, ile czasu musiałybyśmy się z tym szarpać. Udało się jednak uwolnić ją od tego już przy pierwszej sprawie. To, tylko to się w tym wszystkim liczy. Nie drąż więc tego tematu. Chyba, że masz na celu mnie porządnie wkurwić, to proszę bardzo.

- Peyton, nie chciałam cię zdenerwować. - Odpowiedziała spokojnym tonem Liz.

- Wiem, Lizzie. Idę do swojego gabinetu. Nie mam dziś już żadnego spotkania, więc zabiorę potrzebne dokumenty i resztę pracy zaplanowanej na dziś wykonam poza kancelarią. - Peyton zabrała teczkę, którą wcześniej położyła na recepcji.

Po wejściu do swojego biura rzuciła teczkę na biurko i otworzyła szeroko okno. - Uspokój się. - Wyszeptała sama do siebie z nadzieją, że w czymkolwiek jej to pomoże.

- Słuchaj no... - Usłyszała za swoimi plecami głos Liz.

Peyton w myślach przeklnęła, że zapomniała zamknąć drzwi od środka.

- Co się z tobą ostatnio dzieje? - Blondynka podeszła do okna. - Nie jestem ślepa i głupia. Widzę, że coś jest nie w porządku i po prostu mnie to martwi. Nie chcę cię denerwować, ale nie wiem jak mam z tobą rozmawiać. Peyton, ja się naprawdę o ciebie martwię. Znam cię już długo i to, jaka jesteś teraz... To jest coś, z czym jeszcze nie miałam do czynienia i nie wiem, po prostu nie wiem co mam robić.

Peyton spojrzała na przyjaciółkę. Widząc jej przejętą minę uświadomiła sobie, że nie może w tym momencie zareagować zbyt emocjonalnie i Liz nie powinna w żaden sposób cierpieć przez jej zachowanie. - Przepraszam cię Lizzie. - Odpowiedziała obejmując przyjaciółkę. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że się o mnie martwisz. Nie chcę swoim zachowaniem wzbudzać w tobie niepokoju.

- To powiesz mi proszę, co cię tak męczy? Wiesz, że możesz porozmawiać ze mną o wszystkim.

- Wiem, Lizzie. Ja to naprawdę wiem. To nie chodzi o to, że ja nie chcę rozmawiać z tobą. Ja po prostu mam teraz zbyt dużo na głowie, za dużo nawet jak dla mnie. Jestem cholernie zmęczona i muszę to sobie wszystko jakoś poukładać.

- Powiedz mi tylko, czy dzieje się coś złego? - Liz złapała ją za ramiona. - Tylko tyle chcę wiedzieć.

- Nie... Nie dzieje się nic, co mogłoby cię martwić. Potrzebuję odpoczynku. Przydałby mi się chyba krótki urlop.

- Ty i urlop? Przecież to brzmi absurdalnie. - Zaśmiała się Liz. - Skoro sama o tym wspominasz, to chyba rzeczywiście musisz być już bardzo zmęczona. Zwykle wzbraniasz się przed dłuższym wolnym, żeby cię za wiele nie ominęło. - Dodała już poważnym tonem.

Peyton uśmiechnęła się w odpowiedzi. Rzeczywiście, urlop był czymś, czego zwykle nie chciała wykorzystywać w pełni. Jeśli już brała wolne, to na bardzo krótko, a nawet wtedy nie odkładała całkowicie spraw zawodowych na bok, nie chcąc generować niepotrzebnych zaległości.

- Mogę przeorganizować ci kolejne dwa dni tak, żebyś nie musiała się tu pojawiać. Tym sposobem miałabyś cztery dni wolnego. Przesunę ci spotkania na kolejny tydzień. Co ty na to?

- Jesteś wspaniała. Daj mi potem znać, czy się udało. Teraz zabiorę to, co mi potrzebne i jadę do siebie.

- Jasne. - Liz uśmiechnęła się. - Odpocznij, dobrze?

- Tak zrobię. - Peyton odwzajemniła uśmiech i poczekała, aż przyjaciółka wyjdzie z jej gabinetu i sięgnęła po telefon, który jeszcze chwilę temu wibrował sygnalizując przychodzące połączenie.

Widząc kto dzwonił, zrobiła głęboki wdech i wybrała numer.

- Zastanawiałam się, czy celowo nie odebrałaś, czy byłaś zajęta.

- Oddzwaniam, więc tak istotne rozważania możesz już odstawić na bok.

- Wywiązałyśmy się ze swojej części umowy. Mam nadzieję, że teraz ty wywiążesz się ze swojej. - Usłyszała Peyton.

- Dotrzymuję słowa, więc będzie tak, jak powiedziałam. Pamiętaj tylko, że to jest umowa warunkowa. Jeśli dowiem się, że twoja kochanka kombinuje cokolwiek, obydwie tego pożałujecie i zrobię wam z życia piekło. Trzymajcie się tego, co zostało ustalone, a żadna z was nie będzie musiała się martwić o swoją przyszłość. Czy to jest jasne?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

- Zrozumiałaś to, co powiedziałam?

- Tak.

- Świetnie. W takim razie żegnam i liczę na to, że już nigdy nie będę musiała wracać do tego tematu. - Peyton rozłączyła się i zdecydowanie zbyt gwałtownie odłożyła telefon na biurko.

Prawo przyciąganiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz