R O Z D Z I A Ł 6

98 1 0
                                    

Tessa zupełnie inaczej wyobrażała sobie przebieg uroczystej kolacji. Nie liczyła na to, że będzie jej główną atrakcją, ale też nie spodziewała się, że ojciec tak bardzo zaangażuje Markusa w rozmowę, że ten praktycznie w ogóle nie będzie mieć dla niej czasu. To miał być ich wieczór! Czekała więc grzecznie na swoją kolej. Uśmiechała się miło, stosownie przytakiwała do ich konwersacji, mając nadzieję, że myśliwy wkrótce skończy omawiać z Albynem co ciekawsze, męskie tematy, a ona będzie mogła zaproponować mu ucieczkę od stołu w postaci lampki wina wypitej na balkonie. Tylko we dwoje.

Ku jej niezadowoleniu, mijała kolejna godzina, a Albyn sprytnie przeskoczył z tematu łowiectwa i sytuacji w Silbach na temat polityki Myrtany, po raz kolejny odciągając od niej uwagę myśliwego. Gdyby nie znała swojego ojca, pomyślałaby, że robił to celowo i w złośliwości, ale Albyn z nikim od dawien dawna nie rozmawiał, a ona nie miała serca odebrać mu tej przyjemności. Markus był przecież dobrym słuchaczem i rozmówcą, takim, na jakiego zasługiwał jej osamotniony ojciec. W głosie starszego przebijała się ekscytacja i dziecięca radość, kiedy rzucał swoimi trafnymi kontrargumentami na słowa myśliwego. Z jej perspektywy wyglądało to tak, jakby mężczyźni prowadzili ze sobą przyjacielski pojedynek nie na ostrza, lecz na słowa.

Tessa niechętnie przełknęła ostatni kęs wiejskiej szarlotki i gniewnie odsunęła od siebie talerz. Zerknęła na siedząca naprzeciwko Barbarę. Kobieta wyglądała na znudzoną równie mocno, co ona. Ich spojrzenia spotkały się i serce rudowłosej przyśpieszyło, gdy kąciki ust Barbary uniosły się w pokrzepiającym geście. Gdyby nie okoliczności, w jakich udało jej się nawiązać krótki kontakt z drugą żoną Albyna, dziewczyna pomyślałaby, że to dobry początek ich porozumienia.

Nakręciła na palec pukiel włosów i odwróciła twarz ku otwartemu na oścież oknu, wychodzącemu widokiem na karczmę i plac. Nie uraczyła uczucia desperacji, ale w toczącej się rozmowie udziału prawie żadnego nie brała. Czasami, gdy się zamyśliła i przemierzała pustym wzrokiem widok za oknem, można było zgadywać, że była daleko na zewnątrz tego wszystkiego. Daleko od ojca, daleko od Barbary. I jeszcze dalej od Markusa.

Słońce schowało się za horyzontem, a jedynym źródłem światła wokół budynku gospody były liczne pochodnie i nieduże palenisko. W ich ciepłym blasku dostrzegła prawie tuzin ludzi. Jakaś para okręcała się w tańcu wokół siebie, kilkoro obserwujących przyklaskiwało im do rytmu, a pod wejściem do gospody ktoś przygrywał na lutni. Nie tak dźwięcznie, jak ona. Dźwięki melodii były słyszalne nawet we wnętrzu dworu Ramseya i nie sposób było przeoczyć wkradających się wśród nie fałszów i jazgotów. Westchnęła, boleśnie zdając sobie sprawę, że w tej chwili wolałaby być wśród wieśniaków w karczmie Bastiana i tańczyć razem z tą parą. Albo śpiewać i grać dla nich skoczne melodie. Bez oporu zajadać się gulaszem Marthy. Ciekawe, co robił teraz Viktor? Jak się miewał Jorn? Gdzie podziewał się Marvin?

Marvin.

Przypomniała sobie jego rozbawienie na widok jej zakłopotania i nagle poczuła wewnętrzne ciepło i wstyd. Nie sądziła, że wykonane przez niego gesty podszyte były arogancją czy złośliwością, ale była pewna, że właśnie odkryła przed chłopakiem swoją słabą stronę. Bo do tej pory Marvin miał okazję oglądać ją jako silną, pewną siebie dziewczynę, walczącą z topielcami i wilkami. A teraz poznał też Tessę, która wpadała w głupiutkie, dziewczęce zakłopotanie w towarzystwie mężczyzn i ich pochlebnych spojrzeń. Bo spojrzenie Marvina było bardzo pochlebne, prawda? Te błyszczące zielenią oczy, ten charakterystyczny uśmieszek...

Potrząsnęła głową. Dlaczego w ogóle o tym rozprawiała? Jakie to miało znaczenie? Na bogów, idealny Markus siedział naprzeciwko niej, a ona zastanawiała się, co myślał o niej przypadkowy nieznajomy, którego ledwo wczoraj poznała! Czy naprawdę była aż taką egoistką? Aż tak jej zależało na wyrobieniu o sobie nieskazitelnej opinii u obcego mężczyzny? A niech ją ścierwojad dziobnie, raz a porządnie! Pomoże Marvinowi zgodnie ze złożoną obietnicą i przy pierwszej lepszej okazji odeśle go do miasta, żeby nie musieć przejmować się jego zdaniem na swój temat. Może był to bardzo nieżyczliwy plan, ale z korzyścią dla nich obojga.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz