R O Z D Z I A Ł 9

65 1 0
                                    

Przeniesienie Marvina z podłogi do łóżka zajęło im dużo czasu i wysiłku. Chłopak był przecież ciężki i wysoki, a oni oboje raczej mało sprawni fizycznie i zdecydowanie nie przygotowani na targanie bezwładnego ciała po ciasnej chacie. Bodowin nie krępował się, żeby w trakcie tej krótkiej trasy kilkukrotnie i bardzo rzeczowo skomentować umięśnionej postury brata Jorna i jego słabej odporności na eliksir, a później jej wątłych ramion, które – jego zdaniem – bardziej utrudniały niż pomagały w dźwiganiu. Włożył w swoje słowa tyle ironii i złośliwości, że Tessa poczuła się wobec nich niezwykle mała i bezwartościowa. Nie miała siły i kreatywności mu odpowiedzieć, więc zwyczajnie udała, że tego nie słyszy.

Ułożyli nieprzytomnego Marvina w łóżku Bodowina, przy kominku, od którego biło przyjemne ciepło. Wyglądał, jakby zwyczajnie spał, bo jego twarz była spokojna, a oddech równy i głęboki. Rudowłosa przyciągnęła krzesło i ustawiła je obok, zajmując na nim miejsce. Jęknęła, poruszając obolałym nadgarstkiem. Bez wątpienia nadwyrężyła go dźwigając jego ciężar, choć nie była to najgorsza krzywda, jaka ją dzisiaj spotkała. Czuła, że ręce i nogi jej drżą ze stresu i z wysiłku.

– Kiedy się obudzi? – Warknęła, kiwając na chłopaka.

– Nie wiem. Może za godzinę, może za trzy, a może jutro. – Bodowin wzruszył lekceważąco ramionami. – Zrobiłabyś coś pożytecznego i przyniosła nam w tym czasie obiad! Chyba, że wolisz nad nim wisieć cały dzień głodna.

Głośno wciągnęła powietrze.

– A idź do Beliara! – Krzyknęła, nie spodziewając się aż takiej bezczelności ze strony alchemika. – Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki on się nie obudzi! A jeśli nie obudzi się do jutra, to przyrzekam, że zawiśniesz na szafocie w samym centrum miasta i każdy parszywy mieszkaniec wyspy będzie wiedzieć, z jakiego powodu!

Bodowin cofnął się do wyjścia. Odwrócił się do niej przez ramię, będąc już w progu drzwi, i posłał największy grymas ust, na jaki było go stać.

– Doprawdy? – Mruknął zaczepnie. – Ciekawe, kto w takim razie przygotuje odtrutkę, gdyby młody postanowił się jednak nie wybudzić.

Tessa desperacko rozejrzała się wokół, ale nie znalazła pod ręką żadnego ciężkiego przedmiotu, którym bezkarnie mogłaby rzucić w alchemika. On zaś nie czekał na jej odpowiedź czy reakcję. Zaśmiał się chrapliwie, zatrzasnął za sobą drzwi do pokoju i zostawił ją samą z nieprzytomnym chłopakiem i trawiącą wnętrzności obawą o jego zdrowie.

Mocno złapała za swoje włosy i zagryzła zęby z bezsilności. Jorn cierpiał już drugi dzień. Nie miała nawet pewności, czy Marvin też cierpiał. A ona siedziała skulona na krzesełku i bezczynnie gapiła się na niego, nie wiedząc, w jaki sposób mogłaby mu pomóc. Nienawidziła tego stanu, w którym była bezużyteczna, niepotrzebna. Ale najrozsądniejszym w całej sytuacji wydawało się błaganie Adanosa o cierpliwość i spokój, bo chyba jednak będzie zmuszona cierpliwie zaczekać, aż chłopak sam otworzy oczy.

Wyciągnęła do niego rękę i przejechała palcami po czole, odgarniając z niego kilka kosmyków sklejonych od potu włosów. Miały ładny kolor. Jasny, ale wpadający w odcień orzechowego brązu. Szybko zbadała temperaturę i odetchnęła z ulgą, bo fizyczny stan jego ciała był w normie, co samo w sobie było dla niej dobrym sygnałem i nadzieją na szybkie odzyskanie przytomności.

Uśmiechnęła się do siebie. Jej dłoń nadal spoczywała na jego czole i to ją niesamowicie fascynowało. Nagle zawahała się i zagryzła wargę, walcząc z własną pokusą dokładnego przyjrzenia mu się. Tylko czy powinna to robić w takiej niewłaściwej sytuacji? Miała ku temu wiele innych okazji, a jednak jego przenikliwe spojrzenie za każdym razem ją hamowało i zawstydzało, aż w ostateczności odpuszczała. Teraz Marvin spał i prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że go dotykała, że zdążyła już policzyć znamiona na jego szyi i policzkach, i że dostrzegła malutką bliznę przy lewym uchu. Była go niezdrowo ciekawa, a ta ciekawość przejęła kontrolę nad jej dłońmi, a przede wszystkim nad oszalałym rozumem. Powoli, z całą delikatnością, przesunęła palcami niżej, na kości policzkowe i żuchwę, ostrożnie badając pociągły kształt jego twarzy i ostrą, kwadratową krawędź szczęki. Zahaczyła jednym z palców o wąskie usta i nagle... pomyślała o Markusie.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz