R O Z D Z I A Ł 43

57 1 0
                                    

Gdy tylko Marvin i Tessa przekroczyli próg domu Corteza, a kapitan poderwał się z krzesełka do sztywnego pionu, cała trójka wiedziała już, że ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych rozmów, jakie przyszło im się prowadzić w ostatnim czasie.

Marvin zerknął ukosem na Tessę, zlękniona Tessa na Corteza, a kapitan przeskakiwał między nimi zdrowym okiem, czekając na słowa wyjaśnienia ich niezapowiedzianej wizyty.

– Jeśli chodzi o transport... – Zaczął niepewnie Marvin, na co mężczyzna mocno łupnął pięścią w blat stołu.

– Niech to szlag! – Wydarł się tak głośno, że pewnie usłyszeli to wszyscy mieszkańcy Przystani. – Nic nie może iść po mojej myśli, zawsze jakieś komplikacje!

– Życie jest brutalne. – Prychnęła rudowłosa, natychmiast kuląc się od krytycznych spojrzeń obu panów. – Przepraszam. Już milczę...

– Mam nadzieję, że nie byliście na tyle głupi by wracać bez moich towarów!

Marvin wskazał otwartą dłonią na drzwi, a dalej na podest, na którym przemytnicy od rana gromadzili znalezione przez niego towary.

– To cały sprzęt, jaki udało mi się znaleźć. – Poinformował. Cortez wychylił się, pobieżnie oceniając zdobycze.

– Hmm... – Potarł czoło. Nie było tak źle, jak się tego spodziewał. – Rozumiem. Czy masz mi coś jeszcze do przekazania?

– Nie znalazłem nikogo z załogi Becketta. Wszyscy musieli pójść na dno ze statkiem.

– A żywy towar?

Marvin poczuł, jak dziewczyna nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Dyskretnie chwycił ją za dłoń, ściskając ostrzegawczo.

– Nie spotkałem, a nawet jeśli dotarli na brzeg, musieli zostać wykończeni przez bestie. – Rzucił na jednym tchu. Przez chwilę mierzył się z kapitanem na spojrzenia, ale ostatecznie Cortez odpuścił, łykając jego kłamstwo.

– Beckett mi za to zapłaci. – Warknął mężczyzna. – Jak nigdy potrzebowałem nowych ludzi.

– Część towarów udało mi się zabezpieczyć. Wątpię, by w pobliżu było coś jeszcze. Co wyrzuciło morze, wróciło do ciebie.

– Straty pewnie byłby większe, gdybym wyznaczył do tego zadania kogoś innego. – Podsumował Cortez, a Marvin mógłby przysiąc, że na ułamek sekundy jego usta wygięły się w radosnym uśmiechu. – Masz tu przyszłość, Marvin. Dobrze się spisałeś. W nagrodę weź ten pierścień. – Kapitan zdjął z palca złoty sygnet i wcisnął go w dłonie chłopaka. – Wiedz, że hojnie wynagradzam skutecznych ludzi. Teraz czas policzyć się z Beckettem. Wiesz, dlaczego statek poszedł na dno?

Tessa odruchowo odchrząknęła, co nie uszło uwadze Corteza. Zamiast na Marvina patrzył teraz na nią tym swoim zmrużonym drapieżnie okiem. Założył ręce na krzyż, przechodząc zza biurka do nich i stając blisko, naprzeciwko. Dziewczyna zerknęła na ukochanego, ale on subtelnie pokiwał jej głową w pozwoleniu na wyjawienie zebranych od Becketta informacji.

– Orkowie zaatakowali statek. – Powiedziała. – Z tego co mówił Beckett, nie mieli szans na ucieczkę.

Cortez prychnął sfrustrowany. Sekundę później siarczyste przekleństwo głośno wybrzmiało w całej Przystani Łotrów.

– Gdyby był trochę lepszym kapitanem, niż kłamcą, to dałby radę. Orkowe galery nie należą do najszybszych. Nie będę ryzykował. Przemyt trzeba zamknąć, dopóki sytuacja się nie uspokoi.

Rudowłosa opuściła głowę na czubki własnych butów, wciągając do płuc maksymalną ilość powietrza. Czuła na sobie spojrzenia obu towarzyszy rozmowy, ale na żadnego z nich nie miała w tej chwili odwagi popatrzeć. Marvin uścisnął jej dłoń, a kąciki jej ust niekontrolnie drgnęły. I nagle coś, co powiedział Beckett wyprowadziło ją z równowagi tak bardzo, że niemal rozpłakała się na miejscu.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz