R O Z D Z I A Ł 47

89 1 0
                                    

– Wyglądasz fatalnie, Tereso. – Skomentował cierpko Albyn, mrużąc na nią podejrzliwe oczy. – Coś się stało?

Albyn nie spodziewał się, że Tessa odpowie mu od razu. Odkąd przybyła do Silbach, była raczej zniechęcona, milcząca i nieobecna duchem, choć początkowo udawała, że cieszy ją ta wizyta. Doskonale znał jej nastroje i sekretny język ciała, a każde drgnięcie świadczyło o burzy uczuć szalejącej w jej wnętrzu pod piękną powłoką. Ani na moment nie przestawał wpatrywać się w nią i wyciągać wniosków. Aż za dobrze znał porywczość swojej córki, by uznać jej aktualne zachowanie za coś normalnego. Ponad to, słaniała się na własnych nogach, a jej twarz była niezdrowo blada, przypominająca barwą i zmarszczoną w rozmyśleniu fakturą stary pergamin. Raz za razem pocierała skronie palcami, jakby chciała tym odgonić ból pulsujący we wnętrzu głowy. Naprawdę wyglądała fatalnie.

Patrząc na nią, starszy czuł nie tylko ojcowską troskę i lęk o jej zdrowie, ale i obowiązek wybadania, skąd w niej ten paskudny stan i żałość. Może nawet powinien pomóc jej w ogarnięciu problemów, z którymi ewidentnie sobie nie radziła. Bo to zdecydowanie było wynikiem nieznanych mu problemów. Nie musiała tego udowadniać. Mogła uparcie milczeć, albo nawet kłamliwie udawać zadowoloną, a on i tak by wiedział. Na bogów, przecież był jej ojcem, nikt nie znał jej tak dobrze jak on!

Odchrząknął wymownie, gdy Tessa wciąż milczała, najwyraźniej chcąc odwieść siebie, a przede wszystkim pozostałych od odpowiedzi na jego słuszną sugestię i jeszcze słuszniejsze pytanie.

– Tereso...? – Ponaglił.

– To ze zmęczenia. – Wzruszyła lekceważąco ramionami. – Za mną długa i nieprzespana noc.

– Nieprzespana...? – Albyn ostrożnie odłożył sztućce. Chwycił za złoty puchar i upił solidnego łyka słodkiego wina. – Cóż, mam nadzieję, że ten twój Marvin nie naciska na ciebie z... no z tym...

– Nie naciska. Nie byłam z nim w łóżku, jestem czysta, jeśli to was najbardziej interesuje. – Urwała natychmiast, czerwieniąc się na całej twarzy. Ukradkiem zerknęła na siedzące na przeciwko Barbarę i Jil, które wierciły w niej dziurę z podejrzliwością podszytą na równi kpiną. – W pewnych sprawach raczej to ja naciskam na niego... – Fuknęła pod nosem. Szeptem.

Najwyraźniej nie tak cicho, jak zamierzała. Albyn bowiem zakrztusił się winem na jej słowa. Bardzo mocno, aż zmuszona była poklepać go po plecach, nim odzyskał równomierny oddech i zapanował nad drżeniem ciała. Tym razem to jego twarz – poza grymasem niezadowolenia – pokryła się soczystym rumieńcem, a ręka w odruchu wylądowała na policzku, drapiąc go z zawziętością, której Tessa nigdy nie była w stanie zrozumieć.

– Marvin to dobry chłopak. – Wyjaśniła naprędce, a głos jej zdradziecko zadrżał. – Chce dla mnie wszystkiego, co najlepsze i nigdy mnie do niczego nie zmusił.

Tylko do natychmiastowego opuszczenia bagien, pomyślała bez entuzjazmu, a sama ta myśl wcisnęła w jej oczy błysk wściekłości. Cholerny dupek.

– To gdzie on teraz jest? – Prychnęła bez pozwolenia Jil. Usta kucharki zacisnęły się w wąską linię, a oczy powędrowały po całej jadalni, jakby szukała w jej zaciemnionych zakątkach wspomnianego chłopaka. Nie odnalazła go, więc na powrót popatrzyła na Tessę, tym razem bardzo sugestywnie i dobitnie.

– Gdzie on jest, Tereso?!

– Musiał zostać w mieście. – Odpowiedziała z oburzeniem dziewczyna. – Marvin jest pracowity i bardzo zaangażowany w służbę w straży.

– A może zwyczajnie tak tłumaczysz sobie jego brak czasu i zainteresowania dla ciebie, co? – Odpyskowała Jil, trzaskając zaciśniętą pięścią o stół.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz