R O Z D Z I A Ł 31

60 1 0
                                    

Marvin pomógł osiodłać Teresie izabelowatą klacz. Kilka razy celowo musnął przy tym jej dłoń swoją dłonią bądź kolano swoim kolanem, a ona za każdym razem rumieniła się i cicho chichotała, opuszczając wstydliwie głowę. Nie mogli pozwolić sobie na nic więcej, bo mijające ich osoby zdawały się mocno interesować osobą młodego strażnika miejskiego w jej towarzystwie. Pożegnali się więc krótko i bez czułości, a chwilę później ona popędziła galopem w stronę miasta, wyraźnie przejęta i zestresowana nadchodzącą wizytą u Lorenzo.

I jego czekał pracowity dzień. Chłopak niechętnie porzucił w niepamięć burzę rudych pukli i piegów, i ruszył w stronę północnej bramy. Zdecydowanie nie uśmiechało mu się biegać po ciemnym lesie pełnym nieprzychylnych stworzeń za bandą niesubordynowanych obwiesi w zbrojach, ale skoro takie dostał rozkazy od przełożonego – i skoro miał już właściwy trop zaginionych – powinien był natychmiast zwalczyć swoją osobistą chandrę. Jeśli nie dla siebie czy Rodericha, to przynajmniej z myślą o Jornie.

Spokojnym krokiem przeszedł przez mostek, tylko przelotem zerkając na mijaną po drodze tablicę informacyjną, i jak skamieniały zatrzymał się w połowie drogi do bramy, na wysokości niedużego pola z marchwią. Albo pietruszką. Zmrużył podejrzliwie oczy, wbijając je w dwie postaci krążące przy granicy Silbach. Jedną z nich niezaprzeczalnie był młody wartownik Kipper, ten sam, który panicznie obawiał się ataku zmyślonej Bestii. Drugi mężczyzna był Marvinowi bardzo znajomy, choć z daleka ciężko mu było rozpoznać bladą, zarośniętą twarz i ciemne włosy sterczące w nieładzie. Miał pewne podejrzenia, ale...

Nie. Przecież to nie mógł być Markus.

Innosie, co mu się stało?

Ruszył nieśpiesznie, powątpiewająco obserwując mężczyznę, a im bliżej był, tym większą miał pewność, że przypadkowo trafił na niedoszłego męża Tessy. Tyle że Markus wcale nie wyglądał tak przystojnie i dumnie, jak go zapamiętał. Był mocno zaniedbany. Zgarbiony, zarośnięty i przeraźliwie blady, co uwidaczniało głębokie sińce pod oczami i każdą niezdrową skazę na skórze. Dziewczyna wspominała w rozmowie, że myśliwy nie był w najlepszej formie po jej odtrąceniu, ale Marvin nie spodziewał się, że zamiast na rosłego, pewnego siebie mężczyznę trafi na wrak nieszczęśliwego człowieka. Markus kręcił się w miejscu, wyraźnie chwiejny, aż wreszcie usiadł wsparty plecami o mur i podciągnął nogi na krzyż. Nie prędko zauważył, że Marvin stanął w bezpiecznej odległości za jego plecami. Dopiero, gdy oczy wartownika błysnęły w jego kierunku, Markus również odwrócił na niego swoją twarz. Sine usta mężczyzny wygięły się w niemym żalu i złości.

– O, to znowu ty. – Mruknął zainteresowany nowym towarzystwem Kipper. Przelotnie zlustrował mundur. – Wiem, że ostatnio włóczyłeś się po lesie, ale teraz naprawdę lepiej go unikać. Myśliwi codziennie znajdują tam świeże truchła zwierząt.

– Widziałeś gdzieś w pobliżu strażników miejskich? – Marvin wbił w wartownika oczy. Intensywnie, by nie musieć patrzeć na siedzącego obok Markusa, choć sam czuł na sobie jego wzrok.

– Tak, przechodzili tędy jakiś czas temu. Mówili, że mają bardzo ważną misję do wykonania gdzieś w lesie. Później już ich nie widziałem.

– To wszystko?

Kipper zbliżył się na wyciągnięcie ręki i nachylił do jego ucha. Zatrząsnął się całym ciałem, a jego rozbiegane spojrzenie zaszło cieniem strachu. Musiał złapać kilka oddechów, nim odważył się podjąć temat.

– Jest jeszcze coś... – Zaczął ostrożnie, cedząc każde słowo. – Ale nie wiem, czy powinienem o tym mówić, nie chciałbym otrzymać żadnej grzywny za zniesławienie Strażników. Sam rozumiesz.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz