R O Z D Z I A Ł 39

69 1 0
                                    

Jeszcze tego samego dnia, a dokładniej o zachodzie słońca, Marvin pojedynkował się z Larrym, a świadkami owego pojedynku byli zaledwie Thiago i Duch, bo łysy zaprowadził go w odosobnione miejsce przy bramie, na plac z namiotami. Mężczyzna zgodził się na walkę tylko dlatego, że Marvin i Tessa oddali mu jego mieszek, i uznał to za jeden ze sposobów wyrażenia swojej wdzięczności i pomocy w wyrobieniu ich reputacji. A wdzięczność, którą czuł, była niemierzalnie ogromna, bo Rębacz zebrał od młodego takie bęcki, że przez najbliższy czas nie odważy się zaczepić kogokolwiek w Przystani. No i odzyskał swoje środki na prywatne spotkania ze śliczną Rositą, za którą cholernie tęsknił.

Marvin potraktował Larry'ego niezwykle łagodnie, bo mężczyzna zupełnie nie wiedział, jak używać broni. Machał nią w powietrzu raz za razem, na lewo i prawo, nawet nie starając się sięgnąć przeciwnika. Sapiąc, pocąc się i krzywiąc za każdym razem, gdy chłopak uskakiwał przed bezcelowymi ciosami. Marvin przez chwilę myślał, że Larry z całą świadomością daje mu szansę na wygraną, ale kiedy łysol potknął się o własne nogi i łupną na ziemię jak długi, było dla niego oczywiste, że nie wszyscy w Przystani byli wykwintnymi szermierzami.

Cóż, zawsze to kolejna szansa zwrócenia na siebie uwagi, choć o wiele mniej pochlebna od pokonania zawziętego Rębacza.

Marvin schował broń i pomógł Larry'emu podnieść się do pionu. Poklepał go dziarsko po ramieniu, a z fałd jego koszuli uniosły się kłęby pyłu.

– O cholera, jesteś naprawdę niezły. – Wystękał łysy. – Cóż, chyba rzeczywiście nie jestem stworzony do miecza.

Ruszył przed siebie, nie czekając na odpowiedź, za to z jego ust uleciało wesołe pogwizdywanie.

W między czasie ktoś zaszedł Marvina od boku. Chłopak drgnął, bo tym kimś był zaintrygowany Thiago. Przez chwilę patrzyli na siebie nieufnie, w absolutnej ciszy, aż wreszcie usta Thiago wygięły się w zawadiackim uśmieszku.

– Dobry jesteś, nowy. – Skomentował młodzieniec. – Skąd się właściwie urwałeś?

– Z daleka. – Fuknął lekceważąco Marvin, krzywiąc się. – A ty?

– Jestem członkiem załogi słynnego Corteza. – Thiago wyprostował się, dumnie wypychając do przodu szeroką pierś.

– I dlatego sterczysz całymi dniami przy bramie? Cortez musi cię cenić.

– Zajmuję się pilnowaniem, by do naszego obozu nie wchodził byle kto. – Sprecyzował gniewnie, zaciskając pięści. – Na szczęście zazwyczaj same bagna są już wystarczającym straszakiem i nie kręci się tu zbyt wielu ciekawskich.

– Skoro należałeś do załogi, to pewnie możesz opowiedzieć mi coś o Cortezie. – Podchwycił Marvin, tylko ukradkiem zerkając na młodzieńca, gdy tamten poprawiał srebrny kolczyk na uchu z taką zawziętością, jakby ta czynność studziła jego nerwy.

– A co tu mówić? Cortez to przywódca Przystani i kapitan „Lorietty" – statku, który widzisz za sobą.

– Tej rozwalonej łajby. – Podkreślił dobitnie Marvin. Opadł na siedzisko ze skór i zaskoczył się, gdy Thiago zrobił to samo, krzyżując nogi naprzeciwko niego.

– Możesz mi dać wiarę, że kiedyś wyglądała znacznie lepiej. Wiele lat temu Cortez pływał nią po morzach i siał postrach wśród marynarzy, łupiąc porty i fregaty kupieckie. To nieustraszony wilk morski, który na swojej liście ma wiele zdobyczy. Mógłbym ci jeszcze długo o nim opowiadać, ale najlepiej będzie, jak sam się dowiesz od niego szczegółów.

Urwał, by zaczerpnąć głęboki wdech. Marvin w międzyczasie potarł palcami brodę. Wlepił zamyślone oczy w skórę, na której siedział i zamyślił się jeszcze bardziej. Czymkolwiek było to zwierzę, miało bardzo jasną, prawie piaskową sierść, mieniącą się odcieniem złota w blasku zachodzącego dnia. I przyjemnie miękką.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz