R O Z D Z I A Ł 23

99 1 0
                                    

Marvin jak burza wyleciał z gabinetu z postanowieniem, że jeszcze tego samego dnia – a właściwie wieczora, zdobędzie dla siebie przeklęty miecz, trochę dla przyspieszenia sprawy, a trochę dla złośliwego udowodnienia kapitanowi, że potrafił sobie samodzielnie poradzić z wyznaczonymi zadaniami.

Tylko gdzie szukać solidnego miecza? Pewnie tam, gdzie dużo żelastwa. A gdzie znaleźć dużo żelastwa? U kowala. Wiedział z własnego doświadczenia. Ze wspomnień o kuźni ojca.

Zbiegł ze schodków, niemal przy każdym pokonanym stopniu sycząc z bólu, ale starał się nie pokazywać tego po grymasie swojej twarzy. Rozejrzał się po terenie. Naprzeciwko, przy jednej wysłużonych kukieł treningowych Arwid machał mieczem. Marvin nie musiał długo na niego patrzeć, by wyłapać kilka błędów w jego postawie czy w wyprowadzaniu ataków. Kukła nie była zbyt groźnym przeciwnikiem, ale gdyby młodzieniec trafił na żywą – co gorsze – doświadczoną osobę, mógłby gorzko pożałować swojego niedouczenia.

– Hej, Arwid! – Krzyknął, odciągając go od treningu.

– I co, jesteś nowym rekrutem straży? – Zapytał, gdy Marvin przystanął obok w bezpiecznej odległości.

– To się jeszcze okaże. Opłaca się nim zostać? Tylko mów szczerze.

Arwid w pośpiechu schował za pas broń i złapał głęboki oddech, nim odpowiedział.

– Płacą nie najgorzej, do tego zapewniają dach nad głową i regularne posiłki. To coś, czego nigdzie indziej na tej wyspie nie znajdziesz. Boję się tylko podejścia niektórych obywateli. Wiesz, tych, którzy patrzą krzywo na wszystkich strażników.

– Gadaniem ludzi nie ma co się przejmować. – Machnął zbywająco ręką Marvin. – Słyszałeś coś o dowódcach? Jak traktują ludzi?

– Sprawiedliwie. – Skomentował Arwid. – Jeżeli się przykładasz, to cię wynagradzają, jeśli się obijasz, to nie dostaniesz więcej niż absolutne minimum przewidziane w protokołach.

– Dzięki za informacje. – Westchnął. – Chyba potrzebowałem tego usłyszeć.

Z ust oficjalnego rekruta opis służby nie brzmiał tragicznie, a przynajmniej uczciwie i zasadnie. Jako państwowa organizacja, straż miejska na pewno kierowała się zasadami, regulaminami i sztywno trzymała praw, a to było w pewien sposób motywujące. Bo należąc już do organizacji nie czułby się przez nią oszukany czy zawiedziony, prosząc o pomoc w odnalezieniu Jorna. Ich prawnym obowiązkiem byłoby zająć się szukaniem brata. Musiał tylko za wszelką cenę do nich dołączyć. Przelotnie zerknął na Arwida i na miecz, który bezwiednie kołysał się przy jego pasie. Nagle coś błyskotliwego przyszło mu do głowy.

Roderich osobiście podpowiedział, żeby skorzystał ze znajomości i kontaktów, więc słusznie uznał, że młody rekrut do takich należał, a on miał pełne, bezczelne prawo to wykorzystać.

– Arwid, potrzebny jest mi miecz strażnika, jakieś pomysły? – Zasugerował, siląc się na swobodny uśmiech.

– O ile dobrze pamiętam, jeśli pogadasz z kowalem Odgarem i cię polubi, to może ci taki zrobić. – Arwid pogłaskał głowicę swojego miecza z czułością. Uśmiechnął się chytrze. – Ale jakby cię to interesowało, znam ciekawszy sposób na jego zdobycie.

– To znaczy?

– Proponuję szybki pojedynek. – Przeczesał nerwowo swojego kucyka. – Ja stawiam mój miecz, a ty... parę monet. Co ty na to?

To była kusząca propozycja.

Marvin wspomniał w myślach o błędach, które udało mu się zauważyć w treningu Arwida. Przeanalizował je, każdy z osobna i skrupulatnie. Nie miał pewności, jak młody rekrut posługiwał się na co dzień bronią, ale zakładał, że był od niego szybszy, zwinniejszy. Mógł to wykorzystać. Mógł jeszcze jeden, ten ostatni raz dzisiaj zgodzić się na walkę, przezwyciężając swoją słabość i ból. Miecz był na wyciągnięcie ręki, a dołączenie do szeregów straży tak realnie bliskie.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz