R O Z D Z I A Ł 38

53 1 0
                                    

Oscar od zawsze radował się nowymi osobami, które regularnie dołączały do ich niebezpiecznej szajki. Chociaż radował było nawet niewłaściwym określeniem. On się nimi fascynował, bo każda z tych osób niosła ze sobą zawiłe opowieści, nowe motywacje, ciekawe wyjaśnienia i niezbadane intencje. Jednym zwyczajnie zależało na złocie, innym na jego pięknych kobietach, a jeszcze inni szukali przygód albo upustu nerwów, zaciągając się do krwawego mordobicia na arenie Proximo. Połowa z tych osób już dawno gryzła ziemię, bo poza chęcią trzeba było wykazać się na równi sprytem i siłą, aby przeżyć w Przystani dłużej, niż przysłowiowe dwa dni. Miał okazje poznać już tylu świeżaczków, że czasami organizował z chłopakami zakłady o powód ich przybycia i czas, który uda im się przetrwać wśród nich. Często je nawet wygrywał, nauczony doświadczeniem. Ale tym razem Oscar nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, jakie były motywacje tej dwójki. I jak długo przeżyją.

Kiedy przekroczyli próg jego karczmy, wśród chłopców zapadła gęsta cisza. Tak gęsta i przejmująca, że był w stanie policzyć ilość fruwających moskitów i much po samym ich bzyczeniu. Lutniarz urwał spokojną melodię w połowie, a jego ponętna Rosita zastygła w tańcu w dziwnej pozycji i rozdziawiła malowane usta, jakby zobaczyła co najmniej smoka ze złota i diamentów. Oscar uniósł brwi. No tego sam się nie spodziewał. Po pierwsze, nowi byli dosyć młodzi, dwa ledwo wyrośnięte szczeniaki. Po drugie, jednym z nich okazała się być śliczna kobieta z włosami w kolorze ognia. A po trzecie, ona odziana była w kaftan Araxos, a on w zbroję Straży Miejskiej. Przystanęli sztywno w progu tawerny, rozglądając się po niej z niepewnością, aż wreszcie Oscar westchnął z niemałym zainteresowaniem, i przywołał ich gestem wymachującej w powietrzu ręki. Mierzyli się przez chwilę oczami, dopóki Strażnik nie pociągnął dziewczyny za dłoń, a minutę później oboje stali przed nim po drugiej stronie lady.

– Ahoj marynarze! – Zawył wesoło, rozkładając w powitaniu ręce. – Chcecie się odprężyć? Dobrze trafiliście!

Urwał, zerkając sugestywnie w stronę sowicie wyposażonego baru i półnagich tancerek.

– Mamy tutaj najlepszy alkohol i najlepsze dziewczyny! Najlepsi mężczyźni dla pani też się znajdą, jeśli oczywiście macie trochę złota do wydania. Zapraszam!

Tessa opadła na krzesełko, podpierając się łokciami o blat i rozglądając. Zgromadzeni goście zainteresowali się ich obecnością i nieco zbliżyli, choć nadal trzymali właściwy dystans. Jedna z tańczących kobiet – ta starsza, nie wiedzieć czemu, posłała jej uwodzicielski uśmiech, na widok którego poczuła palące rumieńce. Potrząsnęła głową, odwracając się od niej w ułamku sekundy.

– Kim jesteś? – Zainteresował się Marvin, przysiadając obok. On, w przeciwieństwie do niej, nie starał się rozglądać na boki. Za to obserwował z całą czujnością i podejrzliwością karczmarza, mrużąc przy tym oczy i zaciskając usta w wąską kreskę.

– Na imię mam Oscar. Przypłynąłem na tę piękną, przeklętą wyspę razem z Cortezem. – Zaśmiał się, a kiedy dziewczyna uniosła brew, potarł w niezręczności własny kark. – No dobra, nie przypłynąłem, rozbiliśmy się. Teraz prowadzę karczmę, więc jeśli chcecie się czegoś napić, to uderzajcie do mnie lub do Vincente. Nasza Lorietta... – Wskazał na palcem na statek. – ...słynie z tego, że nigdy nie brakuje w niej atrakcji. Dodatkowo, staram się zawsze mieć w ofercie jakieś ciekawe błyskotki.

– Nóż. – Mruknął odkrywczo Marvin. – Dostanę u ciebie nóż?

– Do masła, owszem. Ale jeżeli szukasz czegoś ostrzejszego, popytaj u Otisa albo handlarza w jaskini, obok areny. Ale wracając...

– Skąd pochodzisz? – Wtrąciła zaciekawiona rudowłosa, ignorując ostrzegawcze chrząknięcie Marvina.

– Z Wysp Południowych, nie widać? Cortez pozbierał nas wszystkich razem, to były czasy... – Rozmarzył się, uciekając ciemnymi oczami do góry. – Jedynie Thiago nie jest z naszych stron.

BOGOWIE Z NICH ZAKPILI - Kroniki Myrtany: ArcholosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz